Obecnie po Bydgoszczy, w wakacje, kursuje jeden zabytkowy tramwaj. To konstal 5N, obsługujący linię ul. Rycerska - Las Gdański. Wyprodukowano go w 1960 roku. Znacznie większą atrakcją był tramwaj marki Herbrand, rok produkcji, uwaga!, uwaga!, 1896. Niestety, staruszek w ubiegłym roku spłonął, a robiące bokami Miejskie Zakłady Komunikacyjne nie mają pieniędzy na jego remont. Zarówno na remont herbranda, jak i jego wnuków z czasów PRL, których w zajezdniach nie zjadła jeszcze rdza.
Niedawno jednak prezes MZK zdradził, że wespół z członkami Stowarzyszenia na rzecz rozwoju transportu publicznego w Bydgoszczy wpadli na pomysł, skąd zdobyć pieniądze na remont staruszków na szynach. Prezes na razie nie chciał zdradzić szczegółów.
Cóż, członkowie stowarzyszenia na rzecz rozwoju komunikacji mają prawo być marzycielami, czego wszakże nie można powiedzieć o prezesie dużej firmy komunikacyjnej. Przypomnijmy sobie wydarzenia z 4 lipca tego roku, nazwane przez artystów dziennikarskiego pióra „komunikacyjnym armageddonem”.
Tego dnia najpierw, rano, z powodu awarii wodociągowej na Glinkach trzeba byłowprowadzić zmiany na trasie kursowania tramwajów linii 4 i 9. W południe na wysokości opery wypadł z szyn tramwaj na linii 3. Jakby tego było mało, około godz. 18.45 również niedaleko opery, a konkretnie na skrzyżowaniu Gdańskiej, Focha i Jagiellońskiej, doszło do jeszcze poważniejszego wypadku. Ponownie wykoleił się tam tramwaj, i to tak niefortunnie, że zderzył się z tramwajem nadjeżdżającym z przeciwnej strony. Ofiar na szczęście nie było, lecz zamieszanie na torach i wokół nich trwało do późnego wieczora, wywołując korki i spóźnienia w kursowanie niemal całej komunikacji tramwajowej w mieście.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że w tym ostatnim wypadku brały udział dwa konstale. Nie chcę przez to powiedzieć, że pojazdy były niesprawne, bo ustalenia przyczyn wypadku doprowadziły do wniosku, że winowajczynią była motornicza jednego z konstali, która nie skontrolowała ustawienia zwrotnicy. Poza tym tramwaj, który wcześniej wypadł szyn na wysokości opery, to nie był stary konstal, tylko nowszy produkt Pesy.
Z drugiej strony, warto zestawić ze sobą kilka faktów. Jeden to nie najlepsza jakość pracy bydgoskich motorniczych, o czym świadczy nie tylko zderzenie koło opery. W marcu tego roku Prokuratura Rejonowa Bydgoszcz-Północ skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko motorniczej, która na pętli w Fordonie nie zauważyła, że jeden z pasażerów przy wsiadaniu nie trafił nogą w stopień, następnie wpadł pod wagon w taki sposób, że jego ubranie zahaczyło się o feralny stopień. Motornicza ruszyła i zmasakrowała pasażera, zauważając tragedię dopiero na następnym przystanku.
Nie tylko „czynnik ludzki” odgrywa tu rolę. Także technika. Po wypadku dwóch tramwajów koło opery głośno było o złym stanie zwrotnic. Ale skala zjawiska jest większa i dotyczy ogólnie złego stanu technicznego torowisk. Niedawno Zarząd Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej z tego m.in. powodu ograniczył maksymalną prędkość kursowania tramwajów na kilku odcinkach w Bydgoszczy. Ograniczenia są absurdalne. Na przykład na czterech odcinkach Toruńskiej wynoszą od 10 do 20 km/h, właśnie z powodu stanu torowiska.
Mamy zatem nie najlepiej pracujących motorniczych i fatalny stan torowisk. Co się stanie, jeśli dołożymy do tego zabytkowe tramwaje? Nie oszukujmy się, zabytkowe tramwaje to konstrukcje nie na nasze czasy. Nawet odpicowane nie dadzą takie komfortu jazdy i bezpieczeństwa, jakie oferują nowoczesne modele. Porzućmy zatem sentymenty i stawiajmy zabytki komunikacji miejskiej jako nieruchome ozdoby ulic, tak jak to się stało na Długiej.
