Wyżywi dziatki, spłaci kredyt oczywiście frankowy i jeszcze chwała mołojecka go opromieni. A szczególnie się serce raduje, kiedy widoki na robotę nasz sympatyczniak miał wcześniej słabiutkie... No i odcinanie coraz mniejszych kuponków od dawnej sławy robiło się z lekka wstydliwe.
Do TVN wracają „Milionerzy”, a z nimi Hubert Urbański. I choć widownia z chwil chwały – a w szczycie było to 6,5 miliona rodaków – już nie wróci, to i tak robi się miło na duszy. Bo w końcu to teleturniej wiedzowy, czyli gatunek na wymarciu. Jak ten słoń leśny. Pan Hubert nawet pasuje teraz bardziej, bo w takim programie prowadzący musi się kojarzyć z wiedzą, a osiwiały prezenter w wieku mocno półśrednim kojarzy się bardziej.
Przeczytaj także: Milionerzy są wśród nas
Cóż, teleturniejów wiedzowych mamy dziś w telewizorach tyle, co napłakał wyjątkowo mały kot. I to nie dlatego, że jakoś globalnie zdurnieliśmy, choć niektórzy twierdzą, że jak najbardziej. Jest nieśmiertelny „Jeden z dziesięciu”, ale poza tym? Już „Postaw na milion” to często zabawa w strzelanie w odpowiedzi. I aż dziw bierze, że te telegry tak szybko wyparte zostały przez bardziej rozrywkową rozrywkę – choć jasne jest, że w czasach, kiedy wszystko można jednym klikiem znaleźć w komputerze, gość, który komputer ma w głowie, robi wrażenie dziwaka, a nie geniusza. Ale przecież były to programy, które na wizji trwały dekadami, a widownię miały ogromną.
O licencję na „Milionerów” ścigało się ponoć kilka stacji i szkoda, że programu nie można pokazywać w paru telewizjach. W każdej jakiś siwy facet kojarzący się z wiedzą pewnie by się znalazł, a jak nie, można by na przykład podrasować prezesa Kurskiego. No i jakie mielibyśmy cudne różnice… Dajmy na to na pytanie „Kim jest Lech Wałęsa?” w jednej telewizji byłyby odpowiedzi zdobywca Nobla czy Oscara, a w drugiej Bolek czy Lolek. Bo każdy ma takich „Milionerów”, na jakich zasłużył.
Mariusz Załuski
