Opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza dziś czytają już chyba wyłącznie najpilniejsi studenci polonistyki. Świetną, czarno-białą ekranizację „Matki Joanny od Aniołów” w reżyserii Jerzego Kawalerowicza z 1961 roku znają z kolei głównie weterani wśród kulturalnej publiczności, bo komercyjne telewizje omijają ten film szerokim łukiem. W sumie szkoda, bo warto byłoby porównać tamtą filmową kreacje Lucyny Winnickiej w tytułowej roli z teatralną Matką Joanną w wykonaniu Małgorzaty Kożuchowskiej, podobnie zresztą jak filmowego księdza Suryna w kreacji Mieczysław Voita z kreacją Karola Pochecia w Teatrze Narodowym.
Cóż, mając film we mgle pamięci i środowe (19.10.) przedstawienie w ramach Festiwalu Prapremier świeżo w głowie, powiedzieć mogę, że wszystko to są wybitne kreacje aktorskie, ale jednak różne, po części z prostego powodu - różnicy pomiędzy kinem i teatrem. Spektakl wyreżyserowany w Warszawie przez dyrektora Teatru Polskiego w Bydgoszczy - Wojciecha Farugę przy dramaturgicznym wsparciu Julii Holewińskiej, zastępczyni dyrektora w Teatrze Polskim, jest mniej liryczny niż film Kawalerowicza, za to bardziej drapieżny.
Co ciekawe, i film, i sztuka, jednakowo wykorzystują kontrast bieli i czerni. Na scenie w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy stanęły osmolone belki, pozostałość po spalonym dachu jakiejś starej budowli, stroje księdza Suryna i nawiedzonych mniszek z klasztoru na prowincji, z których ksiądz Suryn wypędzą diabla, to oczywiście także czerń i biel. Ale też w takiej samej tonacji utrzymane są stroje świeckich bohaterów dramatu. Nagie, białe ciała kalają sadza, smoła i czarna... krew, którą broczy Matka Joanna. Surowe, proste sygnały dla oka, a jednak wyśmienicie potęgujące nastrój grozy. Czarny czai się wszędzie, wniknąć może w każdego z nas. Nawet w tak witalną, kochającą proste życie postać, jak mniszka Małgorzata (to trzecia wybitna rola w tym spektaklu - Edyty Olszówki).
Uniwersalnego wymiaru opowieści nadały tekstowe nawiązania do takich dzieł, jak „Odyseja”, skontrastowana m.in. z mocno frywolną poezją dworską z czasów Morsztyna. I nie jest to w tym spektaklu fanaberia dramaturżki Holewińskiej. Cytaty te dobrze wpasowują się w całość. Od sacrum do profanum ledwie krok, podobnie jak od świętości do wiecznego potępienia. Czyż nie o tym przede wszystkim mówi „Matka Joanna od Aniołów”?
