No bo któż nie zna tego fantastycznego uczucia, gdy okazuje się, że to był tylko sen... Jako że sny to odbicie naszych strachów, kompleksów, a z drugiej strony pragnień i marzeń, trudno, żeby nie igrało z nimi kino. No a horror nadaje się do tego igrania jak żaden inny gatunek.
„Zanim się obudzę” to jednak nie do końca typowe kinowe straszydło, które ma nas podrywać z fotela co parę minut, albo epatować makabrą na tyle skutecznie, żeby nie chciało nam się wyjadać popcornu z torebki. To horror, w którym młoda gwiazda tego gatunku, Mike Flanagan, stara si ę nam coś powiedzieć o naprawdę bolesnych doświadczeniach - i o tym, jak rodzice radzą sobie (a raczej jak sobie nie radzą) ze stratą dziecka, i o tym, jak dziecko nie potrafi poradzić sobie ze śmiercią rodzica. Jak kompletnie nie jest w stanie zrozumieć, co i dlaczego je spotkało.
Mamy tu więc rodziców w traumie - ich mały, ukochany synek si ę utopił, oboje małżonkowie sobie z tym nie radzą, w końcu postanawiają adoptować chłopca w podobnym wieku. Oczywiście po to, żeby uszczęśliwić sierotę, a tak naprawdę dla siebie, bo liczą, że nowy początek i nowy syn pozwoli im nie zwariować. Trafia do nich malec, który przeżył z kolei śmierć matki, potem wychowywały go inne rodziny zastępcze, ale działo się z nimi coś tajemniczego... Po przyjęciu wychowanka szybko wychodzi na jaw, że chłopiec ma niezwykły dar - jego sny się materializują w realu. Na początku jest euforia, bo chłopak wyśnił rodzicom ich zmarłego syna. Tyle, że potem malec zaczyna mieć koszmary.
No i film skupia się na docieraniu do źródeł koszmarów, bo przecież kiedy jasne staną się dla nas powody lęków, to przestaną one być lękami, a staną się co najwyżej przejrzystym bólem. Mamy tu też parę innych ciekawych motywów, jak choćby altruizm jako wyrafinowany egoizm, bo to my pomagając chcemy czuć się dobrze... Zamysł efektowny i ambitny, bo przecież chodzi o wyprawę ku źródłom cierpień małego chłopca. Problem w tym, że Flanagan nieźle zaczyna, ale kończy dosyć niemrawo. Choćby dlatego, że całe to psychoanalizowanie jest szalenie skrótowe i czytelne, jakby twórcy filmu przestraszyli się pogłębionej zabawy, a zakończenie robi się za ckliwe. Czaruje nas więc obrazkami, a to kolorowych motylków, a to strachów, ale czarowników w kinie to my mamy co niemiara i trudno tu o spektakularny sukces.
Oglądamy w „Zanim się obudzę” paru aktorów z szuflady średniooznanych i jedną gwiazdę w wieku lat kilku - Jacoba Tremblaya. Tego chłopca, który tak zaczarował nas w filmie „Pokój”. Tu też natychmiast kradnie całą uwagę widza. I aż strach pomyśleć, jak dalej potoczy się kariera tego szalenie zdolnego malca. Bo przecież dziecięcych gwiazd, które skończyły smętnie, jest znacznie więcej od tych, którym wyśnił się sen o sukcesie.CP