Otóż na… malejącej liczbie zgłoszeń do straży miejskiej. W październiku ubiegłego roku bydgoszczanie przekazali 223 zgłoszenia potencjalnych trucicieli, natomiast w październiku tego roku – 144.
Gdzież tu więc dowód na to, że staliśmy się bezwzględni dla podtruwających nas sąsiadów? Rzecznik straży miejskiej widzi go w liczbie ujawnionych wykroczeń. W październiku ubiegłego roku było ich 35, teraz - 52. Sam jednak przyznaje, że poprzedniej jesieni strażnicy częściej upominali i pouczali, teraz są bardziej surowi.
Równie naciągana wydaje mi się teza, że w Bydgoszczy jest mniej trucicieli niż w podbydgoskich gminach. Fakt, w mniejszych gminach nie ma straży gminnych, a policja, do której trafiają zgłoszenia, nie ma aparatury do analizy spalin. W mniejszych gminach jest jednak inny mechanizm, który działa na trucicieli może skuteczniej niż grzywny. Są to ciaśniejsze więzy społeczne. Sąsiedzi lepiej się znają i to powoduje, że wielu z nich zawaha się, zanim wrzuci na palenisko śmieci.
Oczywiście czarne owce mogą się także trafiać w małych stadach, lecz mam wrażenie, że to dziś, gdy podbydgoskie wsie zamieszkuje wielu byłych bydgoszczan, rzadsze przypadki niż w mieście. Ktoś, kto zainwestował sporo pieniędzy w dom wśród czystej przyrody, nie będzie wyrozumiały dla zatruwającego okolicę sąsiada. Sam poprawę jakości powietrza odczuwam, gdy jesienią na rowerze przejeżdżam przez pobliskie miejscowości. Jeszcze parę lat temu gryzący dym zatykał mnie często. Teraz rzadziej.
Pokrewny temat to dostępność i popularność PSZOK-ów, czyli Punktów Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych. Masa odpadów, które są do nich przekazywane przez mieszkańców, znacznie wzrosła. Dotyczy to zarówno miast, jak i gmin wiejskich. Można to również uznać za dowód wzrostu odpowiedzialności za środowisko. A łatwiej o to w dużych miastach, w których PSZOK-i są otwarte codziennie, niż w małych gminach, w których otwiera się je raz w tygodniu i przez te parę godzin ruch tam bywa rzeczywiście spory.
Podobnie jest zresztą z odbiorem śmieci wielkogabarytowych spod domu. W małej gminie, jak Nowa Wieś Wielka, odbywa się to raz do roku, w Bydgoszczy – dwa razy w miesiącu spod budynków wielorodzinnych i raz na kwartał spod domków jednorodzinnych.
Wzrost zainteresowania PSZOK-ami ma też swoją ciemną stronę. Otóż pracownicy małych firm ponoć coraz częściej zgłaszają się na nich jako prywatni mieszkańcy, by uniknąć kosztów utylizacji firmowych odpadów. Z tego powodu gminy zaczynają wyznaczać limity odbioru śmieci na gospodarstwo domowe. W Bydgoszczy wynoszą one 8 opon rocznie i 1,5 tony odpadów budowlanych.
Rozumiem powód ustalania takich limitów. Boję się jednakże, by w PSZOK-ach w małych gminach taka buchalteria nie sparaliżowała ruchu. Gdy w punkcie otwartym jedynie raz w tygodniu obsługa zacznie dokładnie liczyć, kto i ile czego dostarczył na plac, kolejni klienci ugrzęzną w długiej kolejce. A kiedy kilka razy przyjdzie im tak długo czekać na obsługę, to przestaną przyjeżdżać. Wtedy ich śmieci znajdziemy w lesie lub na łące.
