Poziom zadowolenia mieszkańca również zależy od tego, jak w danej społeczności czują się najsłabsi. W Bydgoszczy, od chyba trzech kadencji, przy wszelkiej regulacji płac pomijani są pracownicy administracji i obsługi placówek oświatowych. Jest ich niewielu (może około 2 tysięcy) i zapewne dlatego nikt, nawet w roku wyborów, się nimi nie przejmuje.
Żenujące jest to, że pracownicy zatrudnieni przez miasto, którego budżet przekracza miliard złotych, nie otrzymują nawet minimalnej płacy. Część z nich musi dostawać dodatki wyrównawcze, które do niczego (nawet do dodatku za staż) nie są doliczane. Oczywiście, każdy może powiedzieć, że pani sprzątaczka nie musi być panią sprzątaczką, a pan woźny - woźnym. Fakt, nie musi. Tylko że w większości szkół bez woźnego i pani sprzątaczki dzieciaki z najmłodszych klas mogą sobie nie dać rady. Poza tym ktoś musi posprzątać, przypilnować, naprawić. Jeśli to robi, na pewno zasługuje na coś więcej niż ochłapy.
Nie jestem zwolennikiem zasady „wszystkim równo”, ale reguła „wszystkim minimum minimum” ma już inny wymiar. Zresztą, pracownicy MZK też wydają się być na marginesie. Przed laty nie „zasłużyli” na podwyżki, bo miasto kazało kupić spółce autobusy. Teraz, kiedy spłacili autobusy, też nie dostaną więcej, bo firma jest - jak mówią przedstawiciele właściciela - zbyt droga. Tak źle, a tak niedobrze.
