I nie chodzi tylko o to, że - jak mawiał pewien mędrzec - w życiu jest wiele rzeczy ważniejszych od pieniędzy, ale żeby je zdobyć, potrzeba bardzo dużo pieniędzy. Kasa to w końcu brutalny wyznacznik naszego miejsca i społecznej roli, choć pewnie wiele osób zawyje tu z oburzenia.
W każdym razie jedno mnie w tym tygodniu zaskoczyło. Otóż mieliśmy dyskusję narodową o naszej gwieździe pop, panu aktorze Żmijewskim, dla przyjaciół ojcu Mateuszu. Według internetów doszło do konfliktu z producentami serialu, bo oferowali panu ojcu 475 tysięcy za sezon, a on chciał 500. I już, już zasiadłem do czytania hejtu na faceta, co to mu się w główce poprzewracało od dobrobytu, a tu szok. Komentarze całkiem cieplutkie. A to, że dlaczego lubiany i popularny aktor ma zarabiać mniej niż jakiś piłkarz. A to, żeby nie przesadzać, bo ta kasa to w końcu tyle, co ze dwa występy pana Zenka w TVP. A to, żeby lepiej zapłacili, bo inaczej ojca Mateusza zagra prezes Kurski… I taka mnie naszła myśl złota, że coś się jednak w Polsce zmieniło.
Bo jakoś długo nie mogliśmy wygrzebać się z wiary w to, że ubogi to człowiek szczery, a bogaty to złodziej. I długo nie mogliśmy sobie wbić w głowy, że rynek pracy to normalny rynek, na którym rządzi podaż i popyt. Jasne, rynek regulowany w różny sposób, wrażliwy społeczny, ale jednak rynek. I inaczej płaci się choćby za rzadkie kompetencje przy wielkim popycie na nie, a inaczej za prostą robotę, po którą kolejka chętnych długa. I to nawet w jednej firmie – jak u tego neurochirurga i szatniarza, co to w jednym szpitalu robią.
No więc te „niemoralne zarobki” to lewackie bujdy? Też nie do końca. Bo raz, że czasami rynek psują nam różne psuje. I o kasie nie decydują ani kompetencje, ani zakres odpowiedzialności. Pamiętacie te słynne blond-dyrektorki z NBP od pana „Glapy”? No, każdy pamięta. A dwa, to jednak skala rozwarstwienia, która bardziej przypomina rabunek niż rynek. Gdzieś wyczytałem, że przed ostatnim kryzysem w bratniej Ameryce prezesi wielkich korpo zarabiali 354 razy więcej niż przeciętnie ich pracownicy. Ćwierć wieku temu ta różnica była tylko 42-krotna. A potem banki i korpo zaczęły się walić. I okazało się, że kompetencje ich wodzów zdecydowanie nie były 354 razy większe.
