Grzybobranie w Polsce jest ogromnie popularnym hobby, trudnym do zrozumienia przez przybyszów z Zachodu. Kiedyś służyło ono głównie wzbogaceniu własnego menu, gdy w sklepach dominowały puste półki i kolejki. Grzybowa namiętność wyraźnie przeszła jednak z pokolenia na pokolenie.
PRZECZYTAJ:Nie wiesz, czy to dobry grzyb? Zanieś go na Kujawską 4
Dziś ludzi do lasu latem i wczesną jesienią pcha zapewne nie tylko chęć pochwalenia się przed sąsiadami pełnymi koszykami leśnych łupów, czy zrobienia zapasów przydatnych jak znalazł do świątecznego bigosu i innych tradycyjnych potraw, ale także okazja do kontaktu z naturą, odpoczynku wśród zieleni oraz aktywności fizycznej. Spacer wśród drzew to przyjemność bezcenna.
Trudno mi jednak zaakceptować fakt, że kiedy tylko pojawią się w lesie grzyby, natychmiast w każdej nawet wąskiej i nieprzejezdnej - zdawałoby się - ścieżynce parkują całymi „stadami” samochody. Niekiedy można odnieść wrażenie, że obok rywalizacji o znalezienie największego grzyba toczy się równolegle druga - kto zajedzie najdalej i najgłębiej w możliwie ciemny i gęsty las.