Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak kociak został tygrysem. "Czerwona jaskółka" - recenzja

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Drogi czytelniku! Jeśli chcesz się dowiedzieć, na czym w polityce zagranicznej zależy Ameryce naszej kochanej, wystarczy zajrzeć do Hollywood.

Drogi czytelniku! Jeśli chcesz się dowiedzieć, na czym w polityce zagranicznej zależy Ameryce naszej kochanej, wystarczy zajrzeć do Hollywood. I pooglądać tamtejsze produkcyjniaki, najlepiej szpiegowsko-sensacyjne. Bo w hollywoodzkich dziełach jakoś zawsze i ci, co knują, i ci szlachetni, są odbiciem polityki Waszyngtonu. Przynajmniej tej polityki w oficjalnej wersji dla ludu prostego.
Opierając się na tej mądrości wieloletniej jednego możemy więc być pewni - Rosjanie nie są dzisiaj w łaskach, co zresztą po ich wyczynach w czasie ostatniej kampanii prezydenckiej w USA dziwne nie jest. I to Rosjanie w wersji mrocznej i nikczemnej, jak z najchłodniejszych lat bardzo zimnej wojny.

Bo ta obecna Rosja z „Czerwonej jaskółki” to oczywiście tylko złudzenie normalnego państwa z normalnymi zasadami Zachodu. Rosja w tym filmie to taki przyczajony tygrys, co to niecnota tylko udawał kociaka, a dziś zamierza zaatakować, korzystając z tego, że ten Zachód taki jakiś rozlazły i roztopiony w konsumpcji oraz durnocie społecznościowych serwisów. Refleksje wcale nie takie głupiutkie, tylko ten obrazek Rosji trochę zabawny, bo w niektórych scenach demoniczni faceci w mrocznych gabinetach kojarzą się z kinem sprzed paru dekad.

Generalnie „Czerwona jaskółka” to niby film o manipulacji bliźnim, ale tak naprawdę to szpiegowski thriller, w którym najważniejsza jest akcja z zakrętasami - szczerze mówiąc niespecjalnie skomplikowanymi, więc proszę się nie spodziewać wybitnych zaskoczeń.
A można było tej manipulacji trochę czasu poświęcić, bo w paru sekwencjach mamy ciekawe wycieczki o tym, jak człowieka straszyć, jak uwodzić, jak na niego wpływać pozorną czułością i wrażliwością, a jak udawaną twardością... Tak więc cała historia zaczyna się od tragedii młodej baletnicy. Partner podczas występu łamie jej nogę, więc panna musi karierę zakończyć. No i wtedy do akcji wkracza jej wujo, który oferuje dziewczęciu rolę „czerwonej jaskółki” - cud dziewoi, tak wyćwiczonej w relacjach męsko-damskich, że bez problemu radzącej sobie z durnymi szpionami z Zachodu. Tyle, że nasza panna jest znacznie mocniejszym graczem, niż się wszystkim wydaje.

Co w tym filmie cieszy oko? Dosyć zgrabna realizacja niektórych sekwencji, klarowna intryga i Jennifer Lawrence, która w roli cud-słowianki wypada rzeczywiście jak cud-słowianka. Mankamentów jest jednak więcej. Film jest za długi, za przejrzysty, a niektóre postacie są za mocno podkolorowane. No i to amerykańskie ideolo... Bo wiadomo, że USA przejmują się ludźmi i pewnych granic nie przekraczają, a ich przeciwnicy to nikczemnicy, którzy przed żadnym upodleniem człowieka prostego się nie cofną. I choć na początku takie Imperium Zła może wygrywać, to w końcu amerykańskie wartości zwyciężą. Naprawdę można jeszcze kogoś na to złapać?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jak kociak został tygrysem. "Czerwona jaskółka" - recenzja - Nowości Dziennik Toruński