Po śmierci pana Gruzy przed dniami paru, piano na temat jego twórczości pod niebiosa. Całkiem słusznie. Tyle że w większości twórczość to mocno ulotna – bo legenda autora „Tele-Echa” czy magika od PRL-owskich festiwali w Sopocie żyje w pamięci coraz mniejszej gromadki bywalców. Tak naprawdę pan Gruza pozostanie nam w główkach jako twórca dwóch seriali, za to genialnych – „Wojny domowej”, czyli portretu obyczajów gomułkowskiej małej stabilizacji i „Czterdziestolatka”, niedościgłego obrazka Polski gierkowskich apetytów, a chyba i Polski w ogóle. Co ciekawe, „Tygrysy Europy” – które mogły być lustereczkiem Polski lat 90-tych – już poległy na całego.
A dzisiaj byłoby panu Jerzemu jeszcze trudniej. Wtedy było wiadomo, że politycznie, to są oni, i jesteśmy my. A do tego „my” byliśmy w swojej obyczajowości i aspiracjach dosyć podobni. Że większe M w wieżowcu, że mały fiat, że działka w planach, że meblościanka „Maciej”… Dziś też paradoksalnie trudniej byłoby uciec od politycznej bieżączki, od mieszkań Banasia czy palucha pani Asi. Zresztą zmiany obyczajowe też są nasączone polityką do bólu, bo z której strony ugryźć rewolucję LGBT?
No i trudno byłby panu Jerzemu znaleźć tych „nas”. Wtedy każdy bohater reprezentował całkiem solidną grupę społeczną. Dzisiaj samych Maliniaków mamy z 1500 odmian. Inny jest Maliniak - szczurek z korpo, inny Maliniak - patostreamer, a inny rzuca się do gardeł „pedałom”. Kto jest „nami” w wojnach miejskich na przykład? Maniacy nowych religii eko, bio i fit czy troglodyci starych przyzwyczajeń? Nie da się dzisiaj namalować społeczeństwa w sympatycznych ogólnikach, bo takie nie istnieją. Dziś różne zachowania mocno wpływają na nasz real, ale nie definiują społeczeństwa, żyjemy trochę od wybuchu do wybuchu.
A w czasach zalewu podniet takie seriale jak „Czterdziestolatek” zastąpiły setki premier na netfliksach, których nie pamiętamy po tygodniu. I z których niczego nie dowiemy się o sobie.
