[break]
O tym, że spektakl odniesie sukces, wiadomo było chyba od początku. Gwarantowały go klasa i potencjał bydgoskiego baletu, ale również, a może przede wszystkim, nazwiska realizatorów (choreografia: Paul Chalmer), no i odwieczna sława zapewniona przez genialną muzykę Piotra Czajkowskiego.
Mnie „Dziadek” spodobał się, zanim go jeszcze zobaczyłam. Stało się to za sprawą zdjęć, które nasz fotoreporter zrobił w czasie próby medialnej. Pokochałam pieczołowicie zaprojektowane kostiumy (autorka Agata Uchman) ludzi (tancerki miały na sobie tiule lżejsze chyba od powietrza!) i zwierząt (żywa kopia natury): fantastyczne myszy, przezabawne owce, komiczne małpy, ale także filiżanka, no i zabawki zapierające dech w piersiach.
Ciekawa jestem, ilu dorosłych, patrząc na te zabawki i jak wspaniale ożywili je artyści z naszego baletu, poczuło, że jedną nogą stale tkwią w dzieciństwie. Ja to poczułam i to od pierwszej sceny. Jak przez mgłę pamiętam ją z „Dziadka”, na którego rodzice zabrali mnie pewnie trzydzieści lat temu do Teatru Polskiego. Oto miasto przygotowuje się do rozpoczęcia świąt (handlarze z ozdobami świątecznymi, targ z choinkami, ludzie kupujący prezenty, wszystko w konwencji dziewiętnastowiecznej pocztówki), a później ciepły i oświetlony gigantyczną choinką dom Klary. Całość wygląda jak bajeczny obrazek ze szklanej kuli, w której po potrząśnięciu pada śnieg.
Wielka w kreowaniu tej magii zasługa projekcji i animacji, ale najważniejsi byli tancerze. Główne role Klary i Dziadka Księcia tańczyli młodzi artyści bydgoskiego baletu: Marta Kurkowska i Tomasz Siedlecki. O ich urodzie nie będę się rozpisywać, bo jest bezsprzeczna, co potwierdzały szepty pań i panów (niektóre nie do zacytowania!). Wspaniale, że młodzi ludzie wcielili się w role młodych bohaterów i zrobili to z taką gracją, elegancją i lekkością, że daj Boże więcej takich sennych marzeń na naszej scenie.
Owszem, czuło się pewnie w jednym czy w dwóch momentach ich delikatną niepewność i trudy partnerowania, ale - jak powiedział choreograf „Dziadka”, słynny Paul Chalmer - ten spektakl nie jest zamknięty, będzie dojrzewał z każdą kolejną odsłoną. Dojrzała była z pewnością para, która tańczyła role Cukrowej Wróżki i Kawalera Cukrowej Wróżki, czyli Yuka Ebihara i Maksim Woitiul (tancerz pojawił się już u nas jako Diabeł w „Panu Twardowskim” w choreografii Marka Zajączkowskiego), gościnnie występujący na premierze pierwsi soliści Polskiego Baletu Narodowego w Warszawie. Byli jedną z najjaśniejszych gwiazd spektaklu. Tylko znawca może powiedzieć, czy noga im się omsknęła, czy nie. Wierzę, że ich następcy z naszego zespołu także wespną się na wyżyny tanecznego kunsztu. I wierzę, że jeszcze bydgoskiego „Dziadka” spotkam i że nie będzie to za trzydzieści lat.
Chyba po raz pierwszy widziałam spektakl tak doskonale zgrany muzycznie, choreograficznie, scenograficznie. I kulinarnie. Cukiernia „Sowa” poczęstowała melomanów orzechowym tortem, a dla oczu stworzyła atrapę tortu z klocków, który reklamuje przedstawienie na plakacie.
Wracając do spraw ducha. „Dziadek” płynął, rozwijał się niczym bela najdelikatniejszego materiału, unosił się w powietrzu, a przy tym wzruszał, rozśmieszał. Cenna jest wartość terapeutyczna bydgoskiego przedstawienia. Ludzie (w każdym wieku) na pewno wyjdą z niego szczęśliwsi. Obrazy z „Dziadka” odrywają od problemów, od trudów życia, zapraszają do świata Klary i jej Księcia, do zanurzenia się w marzenia z lat beztroskiego dzieciństwa, do powrotu do domu, do dobrych wspomnień...