Nie będę przypominał relacji policjantów, którzy nagą, poparzoną kobietę widzieli zaraz po tym, jak wybiegła z domu. Dość powiedzieć, że potem obaj funkcjonariusze - z ośmio- i dziesięcioletnim stażem w policji - musieli korzystać z pomocy psychologa. Dziś mówią tylko, że nigdy nie mieli do czynienia z takim widokiem ani z kamiennym spokojem mężczyzny, który - teraz oskarżony - twierdzi, że zdarzenie w kotłowni było wypadkiem, a poparzoną żonę wołał, ale mu wybiegła... więc poszedł się przebrać i wziąć metaamfetaminę - „żeby się uspokoić”.
PRZECZYTAJ:Podpalił żonę, potem chciał, by go zastrzelić
PRZECZYTAJ:Oskarżony zeznał, że podpalił żonę, bo podejrzewał ją o małżeńską zdradę
Nie wiem, jaki będzie i kiedy zapadnie wyrok sądu, który szczegółowo ustala przebieg zdarzeń. Nawet dożywocie dla oskarżonego życia kobiecie i matce nie wróci. Tak, matce... W domu były wtedy małe dzieci. Nie wiem, czy kiedyś zrzucą z siebie ciężar tej tragedii.