Dobry nastrój to podobno połowa sukcesu. Czekają nas więc niewątpliwie dni tłuste, bo z okazji święta niepodległości ponapinaliśmy się zdrowo i w nastrój wpadliśmy wprost cudny. Co prawda na koszt poprzedników wybitnych, co to Polskę naszą kochaną wiek temu wskrzesili, ale jednak. I pokazaliśmy sobie samym tę buzię piękną, setkami biorąc udział w pochodach, marszach, śpiewach i festynach też.
Tyle, że święta trwają zwykle króciuchno, a potem z buzi pięknej robi nam się gęba codzienna - jakby brzydsza trochę. I chorowita do tego. Taka, że jak na nią patrzymy, to znowu się zastanawiamy, co jest z nami nie tak?
No bo parę chwil wcześniej mieliśmy przecież protest policjantów i nie tylko, polegający na tym, że tysiące ludzi zachorowało bardzo nagle i otrzymało zwolnienia od dzielnych lekarzy, co to też protestowali niedawno. Czy jest w kraju naszym kochanym jakiś pięknoduch, który wierzy w tę epidemię? Nie ma. I co robiliśmy w związku z tym? Nic, mrugaliśmy okiem i kibicowaliśmy policjantom w ich ciężkiej walce o jakieś kolejne 500 +. Bo i jakoś niezręcznie było dokładać i walczącym z reżimem, i tym lekarzom, co chorych odkrywali setkami… I jakoś mało kto zauważył – poza takim jednym panem Krzysztofem z bratniej gazety - że zachowanie policjantów to prawdziwy dramat.
Dla mnie jeszcze większym dramatem jest to, że to mruganie okiem od zawsze jest naszym narodowym sportem. Że widzimy oszustwo i wyłudzanie pieniędzy, a upieramy się, że deszcz pada. No ale czy to pierwszy raz? Sami piszemy choćby o nauczycielach, którzy - zagrożeni utratą etatu - idą na urlopy dla poratowania zdrowia, jako o czymś najzupełniej normalnym. A przecież tak naprawdę znowu mrugamy oczętami, bo dobrze wiemy, że nie ratują zdrowia, tylko własne tyłki. Bo część z nich wcale tego ratowania nie wymaga, tylko po prostu brakuje dla nich roboty. I tyle lat mamy już kapitalizmu lekcje małe i duże, a ciągle nie dociera do nas, że za krzywe zwolnienia płacimy my. Pan płaci, pani płaci.
A potem przyłazi kuzyn i opowiada z dumą, jak udało mu się naciągnąć frajera-ubezpieczyciela i znowu mrugamy okiem, bo wiadomo, że ten ubezpieczyciel to zły wilk, a zwykły człowiek, naciągnąć ma prawo. A potem kuzynka opowiada, jak sprytnie wycisnęła jakieś świadczenia... I tak dalej.
I co? I mnie już oko boli od tego mrugania. I tak sobie myślę, że jak byśmy od święta maszerowali, a przez pozostałą część roku mniej mrugali, to byłoby jakoś fajniej.