Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chce puścić ZUS z torbami [WYWIAD]

Maria Warda
Największą radością Andrzeja Turzyńskiego jest rodzina. Wnuczka Julia towarzyszy mu na zawodach hippicznych
Największą radością Andrzeja Turzyńskiego jest rodzina. Wnuczka Julia towarzyszy mu na zawodach hippicznych Maria Warda
Rozmowa z Andrzejem Turzyńskim, konferansjerem, który był bardzo dobrze zapowiadającym się zawodnikiem bydgoskiego Zawiszy. Z powodu kontuzji musiał pożegnać się z karierą piłkarza. Miłość sprowadziła go do Żnina.

W mojej świadomości zaistniał pan 25 lat temu, jako jeden z radnych Rady Miejskiej w Żninie, pierwszej kadencji po zmianach ustrojowych.
Ta pierwsza rada, była najbardziej kompetentną spośród wszystkich, które w ciągu tego 25-lecia zasiadały w żnińskim samorządzie. Nie jest to tylko moje zdanie. To my tworzyliśmy statut gminy i budowaliśmy fundamenty, które funkcjonują do dziś.

Kojarzy mi się pan z walką o sprawy najuboższych.
Byłem przewodniczącym stałej komisji socjalno-bytowej i zdrowia, oraz komisji współpracy z samorządem. W tej pierwszej kadencji przyjąłem ponad 1200 interesantów. Przychodzili, prosząc o mieszkania socjalne, pomoc materialną, czy przydzielenie darów. Dary przychodziły z Holenderskiego Ommen, które później stało się naszym miastem partnerskim. Te kontakty zawdzięczaliśmy śp. księdzu Janowi Janikowi, proboszczowi parafii Najświętszej Marii Panny Królowej Polski, gdzie jeszcze za komuny. Było tego dużo i proboszcz już nie był w stanie sam tego wszystkiego ogarnąć, zwrócił się do mnie. Szkoda, że to wszystko się rozpadło, bo Holendrzy byli wspaniałymi ludźmi zafascynowanymi naszą przyrodą.

Emerytowany burmistrz Leszek Jakubowski mawiał, że był pan najelegantszym radnym.
Uważam, że powaga urzędu wymaga odświętnego stroju. Dla mnie nie do pomyślenia było, aby na sesję rady miejskiej przyjść w wyciągniętym dresie i pomiętej koszuli. Od braku szacunku w ubiorze zaczyna się pogarda do wszystkiego.

A jednak dres był i jest naturalnym pana strojem.
Na stadion nie wypada z kolei iść w garniturze, a wygodnie w nim też nie jest. Strój sportowy miał rzeczywiście być moją drugą skórą. Jako młody człowiek byłem dobrze zapowiadającym się piłkarzem Zawiszy Bydgoszcz. Doznałem poważnej kontuzji kolana. W czasach mojej młodości medycyna nie była tak zaawansowana jak dziś, nie było szansy na wyleczenie, ale jestem zadowolony, bo zastąpił mnie Boniek.

Sport ma pan we krwi do dziś, co widać gdy relacjonuje pan zawody.
Moja przygoda z mikrofonem zaczęła się na cmentarzu, gdzie żegnałem zmarłego kolegę. Mój głos usłyszał śp. Ryszard Fałszewicz, ówczesny dyrektor Spomaszu, związany z Pałuczanką. Zaprosił mnie do relacjonowania rozgrywek, tak to się zaczęło.

Nie jest pan rodowitym żninianinem.
Jestem przybłędą pałuckim, pochodzę ze Szwederowa w Bydgoszczy. Z tej samej dzielnicy wywodzi się ks. Tadeusz Nowak, proboszcz parafii św. Floriana. To była najbardziej chuligańska dzielnica, ale jak wspomnę na czym to chuligaństwo polegało i porównam do dzisiejszego, dochodzę do wniosku, że byliśmy łagodnymi barankami.

Opuścił pan Bydgoszcz na rzecz prowincjonalnego Żnina?
Podążyłem za miłością mojego życia. Jak każdy młody człowiek szukałem swego miejsca na ziemi. Wskoczyłem do autobusu, a jedyne wolne miejsce było obok Zosi. Wracała z jakiejś konferencji. Od razu wpadła mi w oko, była piękna, a w dodatku dobrze nam się rozmawiało, umówiłem się. Nie minęło pół roku, a już byliśmy małżeństwem.

Piorunujące tempo.
Nie było sensu czekać dłużej, kiedy już znałem każdy centymetr jej ciała (śmiech). Kochaliśmy się po prostu. Próba uczuć przyszła szybko, kiedy żona po trzech miesiącach wyjechała na studia do Moskwy. Test przeszliśmy pozytywnie.

Można państwu pozazdrościć, bo zawsze razem, zdajecie się być wzorowym małżeństwem. Jest jakaś recepta na takie szczęście?
Miłość i wiara w Boga. Jesteśmy różni, ale trzymamy się Kościoła. To zasługa mojej żony, która od początku pilnowała tych spraw, bo ona jest bardzo duchowa, ja przyznaję, że chodzę bardziej z urzędu. Gdyby nie Zosia, to nie wiem czy dziś byłbym człowiekiem wierzącym. Ale i ja się starałem, nie miałem problemu z praniem pieluch czy wykonywaniem innych domowych czynności. Jesteśmy z sobą 42 lata, ciągle szczęśliwi.

Pomimo chorób, jakich nie szczędziło wam życie.
To prawda, moja żona przez 30 lat była leczona na SM, chorobę, której nie miała. Okazało się, że to po prostu kręgosłup. Ja dostałem od lekarza zakaz uprawiania sportu. Nie zastosowałem się do jego zaleceń i zacząłem chodzić z kijami, chodzę po górach. Jestem chyba jedynym Polakiem, który kanion Cola pokonał jadąc na mule. Po prostu mam zamiar żyć długo i puścić ZUS z torbami.

ANDRZEJ TURZYŃSKI:

Mieszka w Żninie. Radny pierwszej kadencji Rady Miejskiej w Żninie. Za działalność na rzecz najsłabszych odznaczony przez prezydenta RP srebrnym Krzyżem Zasługi, za działalność na rzecz sportu brązowym Krzyżem Zasługi.
W 1992 roku uhonorowany tytułem Najpopularniejszego Człowieka Pomorza i Kujaw.
Jego największą przygodą było zdobycie kanionu Colca w Peru i Pustyni Solnej w Boliwii.
Odpoczywa czytając książki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!