Dawne lodowisko jest obecnie równane z ziemią. Czy serce panu nie pęka?
Oj pęka, i to jak! Od razu mam przed oczami tłumy kibiców, które przychodziły na nasze zawody i tłumy ludzi, które korzystały ze ślizgawki. Kiedy był budowany Torbyd, miałem dwa latka. Po kilku latach stałem już z rodzicami na trybunach jako kibic, zaś pierwsze łyżwy miałem przykręcane do butów. Pierwsze mecze toczyliśmy na podwórku, między blokami. Na moim osiedlu Leśnym wychowało się wielu przyszłych hokeistów. Grali z nami również przyszli piłkarze, jak Henryk Miłoszewicz i Zbigniew Boniek. Sport towarzyszył nam ciągle. Jako pierwszy zapisał się do Polonii mój o trzy lata starszy brat, Czesław. Ja rywalizowałem jeszcze na podwórku, od razu jednak na bramce. Byłem najmłodszy, więc nie było dyskusji. Za parkany służył styropian, przypięty do nóg paskami...
Chyba nie było na to gwarancji...?
Po paru uderzeniach pękał, ale zawsze miałem kilka w zapasie. Takie parkany jeden z kolegów przygotowywał w swoim warsztacie. O typowych kaskach też nie było mowy, broniłem w czapce. Najważniejsze jednak dla nas było to, iż udało nam się w szkole zmontować dobrą drużynę. Za tym przyszły pierwsze mistrzostwa i medale. Aż przyszedł taki dzień, w którym usłyszałem od brata, że w Polonii brakuje bramkarza. To był 1969 rok. I tak zostało...
Zatem rola bramkarza zaczęła się panu podobać...
Ciężkie to wszystko było, cały ten sprzęt, lecz w drużynie szkolnej miałem jeszcze możliwość grania w obronie. Dzięki temu podszkoliłem jazdę na łyżwach i grę kijem. W przyszłości to się przydało. Bo bramkarz, oprócz tego, że powinien mieć refleks, umieć przewidywać pewne sytuacje, powinien też dobrze przemieszczać się po lodowisku i zagrywać krążek kolegom.
Trudno było się dostać do pierwszego zespołu?
Łatwo nie było, ale istniała jeszcze druga drużyna, grająca w A klasie, więc jeździło się do Inowrocławia, Wąbrzeźna... Poza tym, czego młodsze pokolenie pewnie nie pamięta, były takie czasy, że nie było szatni i ubieraliśmy się już w domach i w sprzęcie szliśmy na lodowisko. Chciało się trenować, chciało grać, nikt nie narzekał.
Hokej to też męska walka. Gdzie odbyła się największa bójka, w której pan uczestniczył?
W Bytomiu. Graliśmy z tamtejszą Polonią, która w lidze nie była lubiana. Najpierw do bitki ruszył mój brat, miał tam „na widelcu” jakiegoś klienta, a potem już wszyscy wybiegli z boksów. Nie mogłem więc stać i się patrzeć. Przez dłuższy czas sędziowie nie mogli opanować sytuacji, posypało się pełno kar. Ja dostałem dwie minuty.
A ta blizna na brodzie, to pamiątka...
...ze Zgierza. Dostałem kijem. Chcieli mnie wyeliminować. Rana nadawała się do szycia, lekarz już był przy mnie, ale wziąłem plaster i było dobrze...
W kategoriach młodzieżowych zdobywaliście medale, ale nie brakowało panu później sukcesów z seniorami?
Rywale byli od nas lepsi, ale jakbym się uparł, zmieniłbym klub dwa razy. Krótko po ślubie otrzymałem propozycję z Podhala Nowy Targ. Kiedy odebrałem powołanie do reprezentacji Polski, również przyszła oferta z tego klubu. Zawsze odmawiałem. Wprawdzie nikt nie grał za darmo, ale pieniądze nie miały wtedy aż tak wielkiego znaczenia. W Bydgoszczy czułem się wyśmienicie, do drużyny zostałem przez starszyznę przyjęty dobrze, a do Polonii miałem sentyment. Na wyjeździe aż tak bardzo mi nie zależało. Do tego kibice nas zawsze wspierali. Spotkania derbowe z Pomorzaninem Toruń wywoływały wyjątkowe emocje. Wspominam jeszcze te, na drugim, odkrytym lodowisku, kiedy z trybun fruwały śnieżki. Każdy mecz, to było święto. Tę atmosferę pamięta się do dzisiaj.
Aż nie chce się wierzyć, że od benefisu z pana udziałem, ostatniego towarzyskiego meczu z udziałem kolegów z tafli i byłych gwiazd, minęło 18 lat...
Ten pożegnalny mecz, to była piękna sprawa. Przyjaciele nie zawiedli. Do tego wy, dziennikarze, zagraliście towarzyski przedmecz, w którym swych sił próbowali także żużlowcy. Ileż wówczas odebrałem gratulacji, prezentów. Tak sobie myślę, czy to czasem nie był ostatni dzień, kiedy na Torbydzie zjawiło się tak wielu kibiców. W każdym razie był to chyba początek końca bydgoskiego hokeja.
Gdy widzi pan dziś rozbierany Torbyd, to jakie myśli krążą po głowie?
Przede wszystkim takie - jak wiele ludzi zostawiło tam zdrowie! Tam zaczynało się współzawodnictwo, tam stało się godzinami, by obejrzeć mecz hokejowy. To tam budowaliśmy więzi, poznawaliśmy przyjaciół. To również tam ludzie się poznawali i łączyli w pary, kiedy przychodzili na ślizgawki. I pewnie niejedno dziecko, dzięki temu, przyszło na świat. Sympatycznie jest dziś spotkać na ulicy małżeństwa, które kiedyś poznawały się przy okazji wspólnej jazdy na łyżwach. Ponadto chciałbym dodać, że nasze środowisko hokejowe wciąż trzyma się mocno. Mamy swoje zespoły, gramy w różnych rozgrywkach. Niektórych nie przeraża nawet to, że trzeba jeździć do Torunia na treningi...
Pan był też tą osobą, którą na Torbydzie zgasiła przysłowiowe światło...
No tak, zostałem później kierownikiem obiektu. Wywiązywałem się z tej roli przez dwanaście lat. Potem światło paliło się już tylko na portierni, w której siedzieli ochroniarze. A teraz obiekt jest już w trakcie rozbiórki. Uważam, że można było coś z nim zrobić, żeby nie stał przez tyle lat zapomniany i pusty. Dziś buduje się lodowiska w miastach, które nie mają hokejowych tradycji, a u nas...
... jest w planach budowa nowego obiektu. Władze miasta niedawno przedstawiły projekt; pokazano, jak będzie wyglądać wnętrze nowego lodowiska na Babiej Wsi, koło hali „Łuczniczka”. Panie Piotrze, pali się światełko w tunelu...
Różne pomysły przedstawiano już piętnaście lat temu. Też były projekty, makiety i związane z tym nadzieje. Słyszałem, że aktualne plany również budzą kontrowersje.
Wielokrotnie pisaliśmy na łamach „Expressu”, że hokeiści BKS Bydgoszcz, bo ci walczą obecnie w lidze, apelują o większe trybuny i dodatkowe szatnie. Ale słyszeliśmy, że na zmiany w projekcie jest już za późno.
To źle. Trudno będzie myśleć o odbudowie hokeja z prawdziwego zdarzenia, skoro trybuny będą mogły pomieścić tylko 300 widzów. Ta dyscyplina ma to do siebie, że przy dobrych wynikach, kibice lubią na nią chodzić. Rozgrywane ostatnio w Polsce mistrzostwa świata pokazały, że hokej - choć nie jest w naszym kraju sportem masowym - jest bardzo popularny. Liczę, że powstanie chociaż nowe lodowisko przy Łuczniczce, ale - jeśli ma pochłonąć dziesiątki milionów złotych - powinno wyglądać inaczej, z większą liczbą szatni i krzesełek na widowni. Warto też spopularyzować hokej, zapukać do szkół, zadbać o system szkolenia.
Czy to prawda, że ma pan już w rodzinie swojego następcę?
Tak, wnuk Mikołaj Fryc, trenuje w sekcji hokeja BKS Bydgoszcz. Do tego znakomicie spisuje się w zawodach na rolkach. Jeździ z córką po Polsce i zbiera pierwsze laury.
A na polski hokej patrzy pan z optymizmem?
Owszem, chociaż poziom ciągle nie jest za wysoki. Niektórzy twierdzą, że szkoda, iż reprezentacja nie awansowała ostatnio do elity, ale ja uważam, że trzecie miejsce jest sukcesem. Grać z najlepszymi, żeby być niemiłosiernie ogrywanym i wyśmiewanym, nie ma sensu. Niech ta kadra buduje się stopniowo.
W piątek rozpoczęły się mistrzostwa świata elity. Kto zdobędzie złoty medal?
Trudno wytypować jednego faworyta. Turnieje są bardzo wyrównane. Kilka ekip stać na niespodziankę. Dawniej, przy ośmiu zespołach, łatwiej było wskazać najlepszą drużynę.