Rozmowa z EWĄ MAKULĄ, założycielką i dyrygentką Orkiestry Muzyków Bydgoskich EMBAND
<!** Image 2 align=right alt="Image 165352" >Przyznam, że dawno się tak nie uśmiałam - serdecznie,nie złośliwie! - jak wówczas, gdy przeczytałam, że latem w Suchowoli została Pani Miss...
Bez obaw, potrafię z siebie żartować. A ten tytuł przyznała mi publiczność VIII Europarady Młodzieżowych Orkiestr Dętych. Same, jak to się dziś mówi, laseczki w mini i ja w tej konkurencji! (śmiech) Okazało się, że na dziesięć orkiestr biorących udział w Europaradzie, tylko EMBAND nie miał marżoretek (dziewczęta w paradnych strojach występujące przed orkiestrą dętą w układach tanecznych - przyp. red.). Trzeba było się ratować, ale nikt z mojej orkiestry nie chciał stanąć do konkursu na miss, mówiąc, że to ja powinnam. Czasu było niewiele, więc uprosiłam intendentkę ze szkoły, w której stacjonowaliśmy, by pojechała na rowerze do domu po kapelusz, reszta należała do mnie. W sali, w której nocowaliśmy, były sztuczne kwiatki, które poupinałam na rondzie kapelusza... Młode dziewczyny robiły szpagaty i inne gwiazdy, ale to mnie, chyba za odwagę, publiczność zgotowała wielką owację i przyznała tytuł miss. A kapelusz dostałam na pamiątkę.
<!** reklama>Zdolność do improwizacji w podbramkowych momentach ma Pani chyba we krwi. Czy to nie w Pradze salwowała się Pani ostatnio przebieranką?
Ach, bo wszystko związane z wyjazdem na XIV Międzynarodowy Festiwal Orkiestr Dętych Praga 2011 było na mojej głowie! Pakowałam się w takim popłochu, że nie zabrałam z sobą czarnej góry, którą zwykle zakładam na białą koszulę, gdy dyryguję. Oczywiście, wcale o tym nie wiedziałam i dopiero na miejscu, jakieś pół godziny przed konkursowym występem, zauważywałam, że strój jest niekompletny! Nawet się nie zdenerwowałam, tylko gorączkowo zaczęłam myśleć z jakiego dużego chłopa by tu zedrzeć marynarkę. Typowałam Niemca czy Holendra, ale najpierw postanowiłam szukać wśród swoich. I nagle moja flecistka, Martyna, oferuje mi swoje wdzianko. - Przecież ja w to nie wejdę! - mówię do niej, lecz okazało się, że to rozciągliwa tkanina i nawet nieźle wyglądałam. To mnie jeszcze bardziej zmotywowało!
Najwyraźniej, skoro EMBAND wrócił z Pragi, gdzie był jedynym reprezentantem Polski, ze srebrnym laurem. Pożyczone przynosi szczęście?
Na pewno nie przeszkadza.Po występie przeczytałam opinie pięciu jurorów: „bardzo muzykalny i entuzjastyczny dyrygent”, „rytm i artykulacja perfekt”, „prima interpretation”i „bravo, bravo!” powtarzało się najczęściej. Te miłe słowa pod moim adresem są szczególnie nobilitujące, gdy się jest amatorką.
Amatorska to jest orkiestra, ale Pani ma przecież gruntowne wykształcenie muzyczne!
Owszem, skończyłam Państwowe Liceum Muzyczne w Krakowie i potem z wyróżnieniem studia na PWSM we Wrocławiu, tyle tylko że w klasie fletu. Jestem flecistką, natomiast dyrygentury nigdy nikt mnie nie uczył... Już na studiach pracowałam w Państwowej Filharmonii we Wrocławiu, skąd po dyplomie trafiłam w 1963 r. do Bydgoszczy, gdzie tworzono orkiestrę w tutejszej operze. I w Państwowej Operze pracowałam do 1989 r., a od 1984 r. uczyłam dzieci gry na flecie w Pałacu Młodzieży. Natomiast w Zespole Szkół Budowlanych zorganizowałam w 1986 roku orkiestrę dętą, a ucząc gry na instrumentach dętych, próbowałam samodzielnego dyrygowania.
To wtedy powstał EMBAND?
Nie, dużo później, bo w 1995 r., a od 3 lat działa przy I Liceum Ogólnokształcącym, gdzie pracuję. Wszystko dzięki ślubowi naszej saksofonistki Kasi, która jest anglistką w tej szkole. Pojechaliśmy jej zagrać i tam usłyszał nas dyrektor Jarosław Durszewicz. Zachwycił się orkiestrą i zaproponował nam siedzibę w I LO, co było dla nas jak gwiazdka z nieba. Nareszcie EMBAND ma swoje lokum, salę do prób i możliwość starania się o granty, gdyż koncertów, za które orkiestra dostaje jakieś gratyfikacje, gramy kilka w roku. A my chcemy uczestniczyć w festiwalach, sprawdzać się w konkursach - jednym słowem wyjeżdżać, co kosztuje. Czasem ludzie pytają mnie: „Po co ci to?”
Właśnie, po co to Pani robi?
Dla satysfakcji. To wielka frajda stworzyć od podstaw i prowadzić amatorski zespół, gdzie wszystkich łączy pasja. Przecież u nas tylko kilka osób ma za sobą edukację muzyczną i pracują w innych zawodach. Trębacz, który chodzi do szkoły muzycznej, jednocześnie studiuje pożarnictwo w Warszawie i pracuje w bydgoskiej straży. W 30-osobowej orkiestrze mamy polonistów, budowlańców, anglistkę, farmaceutów, geografa, absolwentów UTP, UKW, UMK i WSG. Tym większa radość, gdy spotykamy się z uznaniem profesjonalistów.
Jak ostatniego lata w Rowach, gdzie orkiestra zdobyła pierwsze miejsce, a Pani wręczono wyróżnienie dla najlepszego dyrygenta?
Specjalną nagrodę wręczono też naszemu tubiście, a był to II Ogólnopolski Przegląd Orkiestr Dętych. W 2010 r. również braliśmy udział w konkursie w Rowach i też wygrał EMBAND, a mnie wyróżniono. Z tego szczęścia zgubiłam gdzieś buty, więc nagrodę odbierałam w klapkach! Gdyby się jeszcze cofnąć, to w 2001 r. w Szamocinie zdobyliśmy Grand Prix, pierwsze miejsce w swojej kategorii oraz złoty medal dla kapelmistrza i dwa ostatnie sukcesy powtórzyliśmy tam w 2004 r. To zaowocowało zaproszeniami na Litwę i Łotwę, gdzie uświetnialiśmy państwowe uroczystości. W 2007 r. zdobyliśmy prestiżowe III miejsce (na 17 orkiestr) na międzynarodowym konkursie w Niemczech. A najświeższym osiągnięciem jest Praga, o której już wspominałam. Ten srebrny laur to naprawdę sukces, choć do złotego zabrakło nam tylko jednego punktu! Pyta mnie pani, po co to robię... Również dla takich emocji.