Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Belfer z powołania - wywiad z Łukaszem Oliwkowskim

Jarosław Hejenkowski
Nie tylko uczy polskiego, ale gra na perkusji, prowadzi spotkania filmowe i bada stare grodziska na Kujawach. Większość młodych ludzi narzeka, że w szkole jest nudno. Mówią tak, bo nie byli na lekcjach Łukasza Oliwkowskiego, nauczyciela, który swoimi pasjami mógłby obdzielić kilku innych ludzi.

Nie tylko uczy polskiego, ale gra na perkusji, prowadzi
spotkania filmowe i bada stare grodziska na Kujawach. Większość młodych ludzi
narzeka, że w szkole jest nudno. Mówią tak, bo nie byli na lekcjach Łukasza
Oliwkowskiego, nauczyciela, który swoimi pasjami mógłby obdzielić kilku innych
ludzi.

<!** Image 2 align=middle alt="Image 205818" >- Czy jest jakiś zestaw cech, które powinien posiadać dobry
nauczyciel?

- Trudno mówić o stałym zestawie cech, bowiem stawanie się
nauczycielem to proces. Wydaje mi się jednak, że kluczową sprawą jest relacja
wobec władzy, jaką ma się nad uczniem instytucjonalnie. To delikatna materia.
Władza ta powinna  wynikać nie z pewnego
systemu opresyjnego, nie z – używając słów Gombrowicza - „upupiania” ucznia i
wrzucania go w formę, ale raczej winna przerodzić się w dialog i zaplanowane
„magnetyzowanie” wiedzą i radością  z
umiejętności jej zdobywania.

- Pytam, bo wydaje się Pan być ideałem nauczyciela dla młodzieży. Nie tylko Pan
uczy, ale gra Pan w zespole, potrafi łazić z dzieciakami po chaszczach. Skąd
Pan bierze na to czas?

- Z czasem na realizowanie wszystkich planów istotnie jest
niekiedy problem. Wierzę jednak w to, że im więcej zajęć się ma tym –
paradoksalnie – lepiej można wszystko zorganizować. Myślę też, że trzeba
pokazać młodzieży, że humanistyczne zainteresowania nie wyczerpują się na
uprzywilejowanym traktowaniu polskiego czy historii.

<!** Image 5 align=middle alt="Image 205818" >- Uczenie młodzieży może być sposobem na życie?


- Jeśli nauczanie zawężałoby się do mechanicznego
realizowania planów wynikowych i programów nauczania byłoby to straszliwie
nudne... Może być jednak dobrym sposobem na życie jeśli odnajdzie się w tym
jakąś przygodę. To świetny zawód, bo wciąż są nowe wyzwania i przestrzeń – choć
niezbyt wielka w gąszczu odgórnych wymogów edukacyjnych – na proponowanie
swoich pomysłów i przedsięwzięć. Wszystko zależy więc od temperamentu –
niektórzy czują się dobrze, porządkując przez lata archiwum w zaciszu piwnic i
brzęczeniu jarzeniówek, inni – szukają wyzwania – którym z pewnością jest
kształtowanie młodych ludzi.

- Także w Inowrocławiu jest mnóstwo nauczycieli, którzy nie powinni nimi być.
Na lekcje chodzą jak na ścięcie, ich zajęcia są nudne. Młodzież to wyczuwa…

- Prawda. Będąc na studiach, grałem w wolnych chwilach w
zespole bluesowym. Nie trwało to jednak długo, szybko dołączyłem do innego
składu, gdyż istotnie bluesa trzeba „czuć” i na nic zdadzą się umiejętności.
Analogicznie - niektórzy z nauczycieli „grają” jednak przez lata źle dobrany
repertuar, niekiedy straszliwie fałszując... Można opanować pewne techniki,
dyktować z pożółkłego zeszytu wciąż te same definicje, zacietrzewić się w
tłumaczeniu, że: „Słowacki wielkim poetą był” i odbębnić lata do emerytury.
Można jednak poczuć „muzykę”, zrozumieć jej harmonię i zamiast uporczywego
dyktowania nauczyć samodzielnie stworzyć notatkę z życia. Pamiętam pierwszą
lekturę z seminarium magisterskiego z prof. Marią Kalinowską – była to książka
„Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś?” Marii Janion. Ten tytuł jest bardzo
wymowny. Młody człowiek powinien wiedzieć, co przeżywa. Przy takich
rozmyślaniach przyłapuję się na jednym. Wspomniał Pan o nauczycielach, którzy
nie powinni nimi być. Niestety, jednocześnie dzieje się jednak też tak, że
wielu młodych świetnych nauczycieli nie może znaleźć miejsca w szkole.
Przygnębia mnie fakt, że moja żona – świetna polonistka, która wielokrotnie
była dla mnie wielką inspiracją – nie może znaleźć w naszym mieście pracy. Nie
będę rozwijał tego tematu, bo wyrażę się niedyplomatycznie.

<!** Image 8 align=middle alt="Image 205824" >- Skąd u nauczyciela języka polskiego zainteresowania archeologiczne? Bo chyba
stąd wzięło się „Terra incognita”?

- Archeologia fascynowała mnie zawsze. To nauka, która
niesamowicie pobudza wyobraźnię. Praca archeologa bardzo przypomina pracę
filologa polskiego – jeden i drugi na podstawie śladów interpretują inną,
hipotetyczną rzeczywistość.  Grodziska,
którym wraz z młodzieżą poświęciliśmy ostatni rok to najstarsze widoczne,
namacalne ślady pamiętające kształtowanie się polskiej państwowości. Wyobraźnia
młodzieży bardzo czuła jest na klimaty znane chociażby z powieści fantasy, a
jest to ten sam model wyobraźni, która motywuje często badacza przeszłości.
Jeśli chodzi o powiązania polonistyki i archeologii, zwróciłbym też uwagę na
fakt, że jedna i druga dziedzina interesuje po prostu humanistów. Nie przez
przypadek spory artykuł o naszym przedsięwzięciu znalazł się w lutowym wydaniu
czasopisma „Polonistyka”. Na osobną uwagę zasługuje fakt, że Jana Kasprowicz –
a więc pisarz, który szczególnie interesuje polonistę na Kujawach – też
fascynował się grodziskiem w Szarleju. Niedługo ukaże się mój artykuł na ten
temat opublikowany przez wydawnictwo UMK.

<!** Image 6 align=middle alt="Image 205818" >- Takie wyprawy po kujawskich bezdrożach to chyba też dobra
lekcja dla młodzieży?

- Kilka razy kompletnie zaskoczony odebrałem telefon od
moich uczniów, którzy właśnie informowali mnie, że są z rodzicami w pobliżu
któregoś z grodzisk i pytają o to, jak dokładnie się do niego dostać. Ostatnio
odebrałem taki telefon od Mateusza i Kamila w ostatni dzień ferii zimowych –
chłopcy docierali właśnie do grodziska w Kołudzie Wielkiej. W takich chwilach
martwię się oczywiście, żeby nic im się nie stało, gdyż – jak wiadomo – obiekty
te wznoszono w średniowieczu w miejscach trudno dostępnych, ale z drugiej
strony myślę z satysfakcją, że połknęli bakcyla typowego dla badacza i
naukowca, że udało się w ich rozbudzić ciekawość świata. Do grodzisk docieraliśmy w różny sposób – rowerami,
samochodem wojskowym (na poligonie w Ostrowie Krzyckim), kajakami (do grodziska
w Mietlicy), mnie udało się też nad nimi przelecieć. Idea nauczania w ruchu jest stara jak świat, już Arystoteles
w Atenach założył szkołę perypatetyków, gdzie nauczanie odbywało się podczas
spacerów. Myślę, że dziś, w świecie, w którym suchy kontakt z tekstem pisanym
może nie wystarczyć, metoda interdyscyplinarnego projektu może się okazać bardzo
efektywna. Dodam na koniec, że właśnie dowiedzieliśmy się, że udało się zdobyć
dotację na kolejne działania związane z projektem. Młodzież znów zaangażowana
będzie w organizację konferencji, ale także w nagranie filmu o grodziskach.
Niedawno odezwał się też do mnie Uniwersytet im. Kardynała Wyszyńskiego w
Warszawie. Stworzyliśmy wspólnie projekt w ramach konkursu „Ścieżki Kopernika”.
Jeśli wszystko przebiegnie pomyślnie, finałem będą profesjonalne badania
archeologiczne, w które zostanie zaangażowana też młodzież.

<!** Image 7 align=middle alt="Image 205818" >- Określiliście niedawno kujawskie grodziska jako polskie Stonehenge. Traktować
to poważnie, czy jednak jako chwyt marketingowy?

- Choć ukończyłem też studia PR w Poznaniu nigdy nie
wykorzystałbym sprawy naszych grodzisk w celach marketingowych. Faktycznie były
przypuszczenia – z uwagi na analizę zrobionych przez mnie zdjęć lotniczych
grodziska w Borkowie – że być może proweniencja tego obiektu może być bardzo,
bardzo stara. Konsultowałem tę kwestię z prof. Z. Kobylińskim – największym fachowcem
od zdjęć lotniczych  w Polsce oraz z
Marcinem Danielewskim z UAM, który ogromnie pomógł nam w realizacji projektu.
Wykluczyliśmy po wymianie listów hipotezę o tzw. rondlu. W niczym nie umniejsza
to jednak zagadkowości tego obiektu. W miejscu tym – znajdującym się raptem
ok.5 km od Inowrocławia – istnieje genius loci.

- Jest Pan także miłośnikiem filmu. To może Pan wyjawi, czy pójdzie na
„Tajemnicę Westerplatte”? Bo film jest niemożebnie krytykowany.

- Chętnie obejrzę, abym mógł tez zabrać głos w dyskusji nad
filmem.

- Są jakieś filmy, które może Pan oglądać niemal codziennie?

- Lubię kino autorskie, artystyczne. Moi ulubieni reżyserzy
to m.in. Wenders, Kieślowski, Tarkowski, Haneke. Ponieważ w doktoracie zajmuję
się sprawami światła w literaturze, lubię też kino wysmakowane wizualnie,
takie, które umożliwia analizę niemalże każdego kadru. Dzięki współpracy z
Biblioteką Miejską od ponad dwóch lat na każde spotkanie przygotowuję rozmowę
na temat wybranego filmu. Oglądam je więc – jeśli nie oglądałem wcześniej – dwa
razy.

<!** Image 4 align=middle alt="Image 205818" >- Już jako dziecko podobno bębnił Pan w poduchy. Co jest takiego fascynującego
w perkusji?

- Po prostu uwielbiam energię płynącą z rytmu. Myślę, że to
pytanie dotyka kwestii początku kultury w ogóle, dotarlibyśmy bowiem,
odpowiadając, do bębnów afrykańskich, ale chyba nie wybiegajmy tak daleko. Ten
instrument ma w sobie coś magnetyzującego. Zawsze podobała mi się metafora
mówiąca, że w zespole perkusja to serce a bas – tętnice.

- Zdaje się, że jest Pan miłośnikiem jazzu, a gra w cover bandzie, który gra
koncerty, ale też „do kotleta”. To nie dysonans?

- Bardziej niż jazz, który istotnie bardzo lubię odpowiada
mi rock progresywny bądź jak kto woli artrock. Moim ulubionym bębniarzem jest
Gavin Harrison z Porcupine Tree, ale wychowałem się na klasycznych dźwiękach
Pink Floyd, Camela, Marillion, Rush. Faktycznie granie coverów nie sprawia takiej przyjemności jak tworzenie
muzyki autorskiej, jest jednak z pewnością wielokrotnie sprawdzianem
umiejętności. Znam wielu muzyków, którzy łączą granie autorskie z tak zwanymi
zwykłymi jobami. W świecie muzyków nie jest to niczym niezwykłym. Myślę, że
uniwersalność muzyka, jego elastyczność (choć nie przekraczająca oczywiście
poczucia dobrego smaku, a czymś takim byłoby wejście w sferę kiczu np. disco polo)
jest przymiotem.

<!** Image 3 align=middle alt="Image 205818" >- Z zespołem graliście na Camerimage. Była okazja pogadać z Davidem Lynchem lub
Keanu Reevesem?

- Rzeczywiście było tam bardzo wielu znanych aktorów,
reżyserów i operatorów. To ciekawa przygoda. Z „Kijanką” nie rozmawiałem, choć
chętnie wróciłbym do tematu „Matrixu” – uwielbiam ten film.

- Jest jakaś dziedzina życia, w której jeszcze się Pan nie pokazał, a bardzo by
chciał?

Rozumiem, że pyta Pan o kwestie zawodowe, gdyż w sferze
prywatnej moim najważniejszym projektem jest rodzina (śmiech). 11 maja chcę
pobiec w „Biegu Piastów”!

- Na koniec jeszcze pytanie do polonisty. Nie przydałoby się przewietrzyć listy
lektur szkolnych? Przecież „Chłopi” czy „Nad Niemnem” to nuda.

- Sprawa tak zwanego kanonu to szeroki temat. Nie mam nic
przeciwko wymienionym przez Pana tytułom, choć istotnie w przypadku dzieła
Orzeszkowej przedzieranie się przez stronice opisów nadniemeńskiej przyrody
było uciążliwe. Szczęśliwie – dla licealistów – dziś lektura „Chłopów” oznacza
znajomość pierwszego tomu, zaś z „Nad Niemnem” pozostały dwa niedługie
fragmenty. Cieszyłbym się, gdyby w szkole średniej można było
porozmawiać o wybranej powieści Stanisława Lema i istotnie można by zrobić tu
jakąś roszadę. Lem jest przecież najbardziej znanym polskim pisarzem, a ostatnie
trzy lata eksplorowania jego światów  w
związku z doktoratem, który szczęśliwe obronię być może w przyszłym roku,
wprawiły mnie w podziw nad rozległością myślowych horyzontów tego człowieka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!