Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. dr hab. Arkadiusz Jawień: - Wykonujemy procedury, które rzeczywiście ratują chorym życie

Grażyna Rakowicz
- To moi rodzice powtarzali mi, że warto wybrać medycynę - mówi prof. Arkadiusz Jawień.
- To moi rodzice powtarzali mi, że warto wybrać medycynę - mówi prof. Arkadiusz Jawień. nadesłane
- Aktualnie, ilość wykonywanych nowoczesnych zabiegów naczyniowych stawia nas na drugim, może na trzecim miejscu w Polsce. To daje dużą satysfakcję i pokazuje, że wykonujemy procedury, które rzeczywiście ratują chorym życie. Że mamy odpowiedni zespół ludzi, którzy się ze sobą dobrze rozumieją i mają świadomość tego, że pomagają drugiemu, cierpiącemu człowiekowi - mówi prof. dr hab. Arkadiusz Jawień, kierownik Kliniki Chirurgii Naczyniowej i Angiologii w Szpitalu Uniwersyteckim Nr 1 im. Antoniego Jurasza w Bydgoszczy.

Panie profesorze - 14 grudnia, za wybitne osiągnięcia w dziedzinie chirurgii naczyń, otrzyma pan tytuł Doktora Honoris Causa Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu…
To jest najwyższy tytuł akademicki, jaki naukowiec może otrzymać więc Doktor Honoris Causa jest dla mnie niesamowitym wyróżnieniem. Zarówno mojej osoby, jak i mojej pracy. Również tych wszystkich, którzy mi w życiu towarzyszyli i wspierali. Powiedzmy sobie uczciwie - w dzisiejszych czasach człowiek nie jest w stanie wygenerować samodzielnie takiego potencjału, który wyniesie go aż tak wysoko. To wyróżnienie jest dla tych wszystkich, którzy pomagali mi w pracy, którzy mnie uczyli. To są moi rodzice, moja rodzina - bez nich dzisiaj nie byłoby mnie tu, gdzie jestem i nie miałbym możliwości dostąpić tego zaszczytu. Myślę tu także o moim promotorze prof. dr hab. Zbigniewie Krasińskim z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, który moją kandydaturę zgłosił i później gorąco popierał w tym całym procesie. To grono ludzi jest bardzo szerokie. Ludzi bardzo mi życzliwych. To ogromne wyróżnienie, daje taki dobrostan duszy i ciała. I jest potwierdzeniem myślenia: „OK - tego czasu nie zmarnowałem”. Nie przepłynął mi on między palcami, tylko został właściwie wykorzystany. Bogu niech będą dzięki, że na mojej drodze takich wspaniałych ludzi postawił!

Z Uniwersytetem Medycznym w Poznaniu był pan bardzo związany.
Nie ukrywam, że myślałem o tym, aby na nim pozostać. Jednak tak się wtedy nie stało. To były trudne czasy - bez poparcia tej, czy innej osoby nie można było uzyskać pracy. Za to kilku osobom zawdzięczam to, że jestem w Bydgoszczy. Pierwszą z nich jest dr Marian Napierała, bydgoszczanin od urodzenia, który pracował na UM w Poznaniu - był opiekunem Koła Naukowego przy Klinice Chirurgii Serca i Naczyń. Do dzisiaj w tym mieście mieszka i cały czas utrzymujemy kontakty. Pamiętam, jak po skończeniu studiów, wychodziłem z dyplomem i ze łzami w oczach, bo dowiedziałem się, że w Poznaniu nie ma dla mnie miejsca to właśnie on chwycił mnie na korytarzu i powiedział „Nie martw się, może za rok, za dwa znajdziesz pracę w Poznaniu. Ale wiesz, w Bydgoszczy jest Zespół Nauczania Klinicznego Akademii Medycznej w Gdańsku. Pomogę”. Tak rozwiał się pomysł na życie związany z Poznaniem. Pracę w Bydgoszczy, jako stażysta w tej klinice rozpocząłem w roku 1977, a kiedy w 1978 zaczął ją prowadzić prof. Zygmunt Mackiewicz - mój nauczyciel, to już na dobre zagościłem w tym obecnie pięknym mieście.

Skrzypce i szkoła muzyczna już nie kusiły?
Chodziłem do szkoły muzycznej w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie się urodziłem i mieszkałem. Bywało, że dawałem koncerty nawet w Polskim Radiu w Zielonej Górze… Zmierzam do tego, że gdyby wtedy w Gorzowie była średnia szkoła muzyczna - to nie ukrywam, że pewnie bym do niej trafił i dzisiaj byłbym absolwentem klasy skrzypiec. To był mój podstawowy instrument, grałem jeszcze na saksofonie, ale trafiłem do miejscowego ogólniaka, do klasy matematyczno-fizycznej, bo chciałem być… elektronikiem. To moi rodzice częściej mi powtarzali, że warto wybrać medycynę. Gdy byłem w trzeciej klasie tej szkoły, lekarz ortopeda zarazem ojciec mojego serdecznego przyjaciela Andrzeja Kaczmarka, który skończył WAM i też jest ortopedą, zaproponował nam abyśmy przyszli do niego, do szpitala. No to poszliśmy. Jak zobaczyłem ten szpital od wewnątrz, to pomyślałem sobie, że może pomysł, aby zostać lekarzem jest dobry. W czwartej klasie liceum to już wiedziałem, że nim zostanę. I tak się stało. Ale ta muzyka jest mi cały czas bardzo pomocna. Uwrażliwia, łagodzi sposób bycia, a to w medycynie jest bardzo potrzebne, dlatego że tu ciągle mamy do czynienia z człowiekiem chorym i cierpiącym. Poza tym, dzięki tym systematycznym ćwiczeniom gry na instrumencie moje palce, szybciej - podczas operacji, chodzą. A dzisiejsza technika jest pod tym względem bardzo wymagająca. W tych wewnątrznaczyniowych zabiegach potrzeba niesamowitej precyzji. Teraz mam dużo pracy i na skrzypcach gram zwykle podczas świąt - najczęściej z moimi wnukami.

Dlaczego taka specjalizacja - chirurgia naczyniowa?
Jestem człowiekiem czynu i nie wyobrażam sobie innej dyscypliny, która byłaby mniej aktywna, mniej wymagająca i mniej taka „nakręcająca człowieka”. Pasuje do mojego charakteru i temperamentu. Myślałem, że pójdę w kierunku chirurgii urazowej, ale jednak na studiach wybrałem naczyniową - choć gdy zaczynałem, była jeszcze w powijakach. Ale zauważyłem, że ta dziedzina daje wiele możliwości - łączy się z chirurgią serca, jest związana z dopływem krwi do wszystkich organów. I ciągle ulega metamorfozie, zmianom.

W którym miejscu jest dzisiaj?
W minionym tygodniu, w naszym Szpitalu Uniwersyteckim Nr 1 w Bydgoszczy, zrobiłem niesamowity zabieg - wymieniłem chorej cały łuk aorty. Gdybyśmy o tym rozmawiali 45 lat temu, gdy zaczynałem swoją karierę to bym wtedy powiedział, że jest to fizycznie niemożliwe. A dzisiaj z zespołem wymieniłem tej osobie cały łuk aorty łącznie z odprowadzeniami do tętnic, do głowy i mózgu. Wszystko, poprzez malutkie nacięcie w prawej pachwinie i pod prawą pachą. Po nakłuciu tętnic, weszliśmy do środka za pomocą specjalnych protez wewnątrznaczyniowych. Zabieg trwał 3,5 godz. Chora, spoza naszego regionu, jest już w bardzo dobrej kondycji. Dla niej to właściwie powrót do życia. Rozwarstwienie w aorcie pacjentki zostało zlikwidowane i teraz przepływ krwi, zarówno do mózgu, jak i do dolnych odcinków jej ciała, czyli do rąk, brzucha i nóg, został na nowo odtworzony. Takich operacji zrobiłem na razie kilka.

Gdy patrzy pan na swoich pacjentów, to jakie wnioski?
Że główną przyczyną zgonów w Polsce nie są choroby nowotworowe, tylko choroby serca i naczyń obwodowych. I, że jest nas w kraju za mało, patrząc chociażby na region - 2 stycznia 2023 roku miną dwa lata, jak przestał istnieć Pododdział Chirurgii Naczyniowej w Toruniu. Czym dysponujemy dzisiaj w Kujawsko-Pomorskiem, w którym mieszka ponad 2 mln osób? W Juraszu mamy dużą Klinikę Chirurgii Naczyniowej i Angiologii, którą prowadzę. Poza tym, oddział w Grudziądzu i mały oddział naczyniowy w 10. Wojskowym Szpitalu Klinicznym w Bydgoszczy. I nic więcej. Stąd dzień w dzień łamiemy sobie głowę, jak ogarnąć tę niesamowitą liczbę ludzi, którzy do nas trafiają. Oczywiście te typowe schorzenia, związane z układem krążenia nie występują tak często. Ale za to jest mnóstwo pacjentów, którzy mają cukrzycę i powikłania cukrzycowe w tętnicach kończyn dolnych. Oni narastają z roku na rok, bo cukrzyca w Polsce jest już epidemią. I żeby im wszystkim pomóc, musimy mieć większe możliwości operacyjne, więcej miejsca - a nie mamy. Moja klinika wykonuje około 1000 zabiegów operacyjnych rocznie. To i tak dużo, jak na te warunki o których mówiłem.

Na ile w tych zabiegach operacyjnych pomaga technologia?
W 2012 roku, wraz z częścią zespołu naczyniowego prowadzonej przez mnie Katedry i Kliniki w Bizielu zostałem przeniesiony do Jurasza, gdzie utworzyłem Katedrę i Klinikę Chirurgii Naczyniowej i Angiologii. Tu, w nowo wybudowanym bloku operacyjnym mieliśmy już do dyspozycji salę hybrydową. Początkowo były duże opory, aby te zabiegi wykonywać, bo są drogie. Ale, od 3 lat mogę robić ich dużo więcej i chciałbym tu podziękować dyrektorowi szpitala dr Jackowi Krysiowi, bo bez jego wsparcia i pomocy nie byłoby to możliwe. Aktualnie, ilość wykonywanych nowoczesnych zabiegów naczyniowych stawia nas na drugim, może na trzecim miejscu w Polsce. To daje dużą satysfakcję i pokazuje, że wykonujemy procedury, które rzeczywiście ratują chorym życie. Że mamy odpowiedni zespół ludzi, którzy się ze sobą dobrze rozumieją i mają świadomość tego, że pomagają drugiemu, cierpiącemu człowiekowi. I właśnie tego potwierdzeniem, jest też tytuł Doktora Honoris Causa.

Ma pan za sobą staże naukowe w USA, Paryżu, Belgii czy Szwecji. Jak są dla lekarza istotne?
To moje doświadczenie pochodzi z tych trudnych lat. Wtedy, żeby wyjechać za granicę, trzeba było dostać paszport co było bardzo karkołomne. Ale odnoszę takie wrażenie, że mimo tych przeszkód wtedy więcej ludzi chciało na taki staż za granicę wyjechać aniżeli dzisiaj, gdy wszystko jest proste. Bo teraz zaczyna dominować kwestia pieniędzy. Tak się zdarzyło w Polsce, że wynagrodzenie dla lekarzy zaczyna być w naszym kraju coraz lepsze, to część osób rezygnuje z tych stypendiów za granicą - bo środki są niższe od tego, co u nas zarobią. A moje zdanie jest takie, że jeśli się zainwestuje w tę wiedzę, to pieniądze same przyjdą. Może nie od razu, ale satysfakcja jaką się uzyskuje z tego, że się czegoś nowego nauczyło, coś nowego wprowadziło do swojej pracy - pozostaje na lata. I procentuje.

Co jest największym osiągnięciem pana profesora?
Jest ich kilka. To pierwsze, najważniejsze uzyskałem w USA. W 1988 otrzymałem 3-letnie stypendium na University of Washington w Seattle. Tam prowadziłem prace nad gojeniem się uszkodzonych naczyń tętniczych u szczura. W 1992 roku, w Journal of Clinical Investigation, ukazał się mój artykuł na ten temat, do dzisiaj ma prawie tysiąc cytowań. Okazał się przełomowy, bo jeżeli ktoś pisze o gojeniu się tych naczyń i odpowiedzi ich na jakikolwiek uraz - mechaniczny czy miażdżycowy, to musi zacytować tę moją pracę. W badaniach po raz pierwszy wykazałem, że komórki mięśni gładkich, w warstwie środkowej tętnicy nie tylko się namnażają, ale wędrują i przechodzą w to uszkodzone miejsce. Tam, gdzie są braki. To moje badanie było podstawowym i pierwszym takim na świecie. Ten sukces daje mi ogromną satysfakcję. Moim potężnym osiągnięciem jest też stworzenie w 2000 roku, przy Katedrze i Klinice Chirurgii Ogólnej, wraz z prof. Marią Szewczyk, Poradni Leczenia Ran Przewlekłych w tym owrzodzenia żylnego goleni i ze stopą cukrzycową. To jedna z pierwszych, a dzisiaj - jedna z najlepszych w kraju poradni. Jestem też dumny z tego, że główną rolę pełnią w niej, bardzo dobrze wyszkolone i przygotowane do leczenia ran, pielęgniarki. Ale i z badań przesiewowych, w kierunku tętniaka aorty. W roku 2008, po zapoznaniu się z takim programem w Wielkiej Brytanii i USA, postanowiłem wprowadzić go w naszym województwie. W 2018 roku, na bazie tego, co zrobiliśmy w regionie, ruszył też przesiew ogólnopolski. W ciągu ostatnich 5 lat, za pomocą stentgraftów wykonałem operacje ponad 350 tętniaków aorty brzusznej oraz 236 tętniaków piersiowo-brzusznych. Także bardzo sobie cenię to, że udało mi się wprowadzić u nas badania przesiewowe w raku jelita grubego. W 1996 utworzyłem Poradnię Chorób Jelita Grubego, pierwszą i jedyną taką w Kujawsko-Pomorskiem. Wówczas, na naszym terenie to była taka „jaskółka”. Działa do dzisiaj.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Prof. dr hab. Arkadiusz Jawień: - Wykonujemy procedury, które rzeczywiście ratują chorym życie - Gazeta Pomorska