Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artyści w Bohemie: Świat według superoptymisty

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
Aleksander Dobaspotkanie z artystami w Bohemie, Aleksander Doba i Tomasz Raczek
Aleksander Dobaspotkanie z artystami w Bohemie, Aleksander Doba i Tomasz Raczek Filip Kowalkowski
We wrześniu Aleksandrowi Dobie stuknęła siedemdziesiątka, chce jednak raz jeszcze rzucić wyzwanie Atlantykowi. Bilet do Nowego Jorku już ma wykupiony. Na drugą połowę kwietnia przyszłego roku. Wcześniej za ocean przetransportowany zostanie niezwykły kajak.

Rejs przez Atlantyk planuje rozpocząć w pierwszych dniach maja.

Ostatnia wyprawa zakończyła się fiaskiem krótko po starcie. Fale dwa razy wywróciły kajak, poniewierając kajakarzem i uszkadzając sprzęt. Zamiast płynąć ku brzegom Portugalii, trzeba było spasować i wrócić na amerykańską ziemię. Może inny by się poddał, ale nie Superoptymista Roku. To najnowszy tytuł Aleksandra Doby, przyznany mu 22 sierpnia podczas Festiwalu Optymizmu w Ostródzie.

Żona już się z losem pogodziła

Gdyby nie amerykańskie, złośliwe fale w połowie lipca, kajakarz nie byłby w sierpniu w Ostródzie ani w ostatnią niedzielę w bydgoskim hotelu Bohema, tylko wciąż walczyłby z żywiołem na Atlantyku. A tak musi zbierać siły i fundusze na nową wyprawę.

Żona już pogodziła się ze swym losem. Gdy pierwszy raz zaplanował samotne pokonanie oceanu – a miał wtedy 64 lata – robiła wszystko, by odwieść go od tego pomysłu. Przed trzecim samotnym rejsem - tym nieudanym – nie tylko nie protestowała, lecz zdecydowała się nawet polecieć z mężem do Ameryki, by go wspierać aż do wypłynięcia z przystani New Jersey pod Nowym Jorkiem.

Niełatwo jest przepytywać Aleksandra Dobę. Doświadczył tego w niedzielę Tomasz Raczek, prowadzący z nim w Bydgoszczy jedną ze swych „Kultowych rozmów”. Kto wyobraża sobie faceta, który potrafi miesiącami nie opuszczać kajaka (ostatni jego udany wyczyn atlantycki rozpoczął się 5 października 2013 r., a zakończył się 17 kwietnia 2014), jako wycofanego odludka, ten jest w grubym błędzie.

Do kajaka droga przez… lotnisko

Jeśli do kogoś porównywać Dobę, to do dziecka z ADHD. Wyrzuca z siebie mnóstwo słów, nie potrafi usiedzieć na miejscu. W niedzielę stale krążył po restauracji w Bohemie, a to pokazując, jak na Atlantyku tworzą się fale (największe, z jakimi miał do czynienia w kajaku, sięgały 9 metrów), a to… pstrykając selfie z gośćmi, którzy przyszli na spotkanie z nim.

Trudno uwierzyć, że kajakarz, który przepłynął kajakiem największy dystans spośród żyjących ludzi – około 90 tys. km – zakochał się w tym sporcie stosunkowo późno. Wychowującego się w Swarzędzu nastolatka najpierw zafascynowały samoloty i szybowce. Śmieje się dziś, że turbulencje, jakich doświadczał w szybowcu, uodporniły go na chorobę morską. Oprócz powietrza kusiła go też ziemia – turystyka piesza i rowerowa. Do kajaka przesiadł się dopiero, gdy miał 34 lata.

Siedmiometrowe królestwo

Zanim dwukrotnie pokonał Atlantyk, próbował śmiałych wypraw w bliższe Polsce rejony. W 1999 r. opłynął Bałtyk, a rok później popłynął z Polic, gdzie mieszka, za koło podbiegunowe – do Narviku. Kajak morski, jakim wtedy pływał, jest łupinką przy kajaku oceanicznym. Ten należący do Doby ma 7 metrów długości i metr szerokości, z niewielką kabiną do spania i chowania się przed sztormami (na oceanie przeżył ich osiem). Został specjalnie przez niego zaprojektowany w stoczni jachtowej w Szczecinie. Wykonano go włókna węglowego, jest niezatapialny i po wywrotce zawsze wraca do pierwotnej pozycji.

Codzienne ucztowanie na oceanie

Jedynym silnikiem, jaki można znaleźć w tym kajaku, jest silnik do odsalania morskiej wody. Z niej parzy sobie smaczną kawę, a przez większość wyprawy za prowiant służą mu liofilizowane (czyli dokładnie odwodnione, by się nie zepsuły) zestawy śniadaniowe i obiadowe. Na Atlantyku np. miał do wyboru trzy typy śniadań, cztery rodzaje zup i kilkanaście drugich dań. Mówi o tym menu z dowcipem. Dowcipnie też odpowiada na pytanie o samotność na oceanie. Jest tam sam, ale nie samotny. Wspierają go rodzina i przyjaciele. Uważa, że bardziej samotnym niż na oceanie można się czuć we własnym mieszkaniu w ogromnym, pełnym ludzi bloku.

Wieloryb kokietujący kajakarza

Ludzie bywają też obcy, a nawet groźni na morzu (na Amazonce dwa razy był obrabowany). Co innego zwierzęta. Aleksander Doba niewiele miał z nimi przygód wywołujących ciarki. Raz dostał w twarz latającą rybą, która z prędkością około 90 km/godz. czmychała przed drapieżnikami. Innym razem poczuł badawczy wzrok na plecach. Gdy się odwrócił, tuż za sobą zobaczył 18-metrowego kaszalota, który... puścił do kajakarza oko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!