I tak w Bydgoszczy na pierwszą stronę gazety trafił pan Ihor, który z bratem i bratową założył nad Brdą rodzinna firmę, w dwóch punktach handlującą żywnością. O asymilacji uchodźców z Ukrainy na naszej ziemi mogą także świadczyć dane z bydgoskiego oddziału ZUS. W tym roku, w ostatnim dniu października pracowników z Ukrainy, którzy znaleźli legalne zatrudnienie w firmach z Bydgoszczy i okolic, było ponad 21 000.
Brzmi to, owszem, krzepiąco, chociaż zastanawiam się, ilu przybyszów z Ukrainy jest rzeczywiście uchodźcami, których z ojczyzny wypędziła rosyjska napaść 24 lutego 2022 roku. O prężnym przedsiębiorcy, panu Ihorze, przeczytałem między innymi, że do Bydgoszczy przyjechał z Krymu, a ten półwysep, jak wiadomo, został zajęty przez Rosjan już w roku 2014. Trzeba też pamiętać o tym, że modelowa rodzina uchodźcza po 24 lutego 2022 to była samotna matka, nierzadko z kilkorgiem dzieci, czasem też z ich babcią czy dziadkiem. W takim składzie nie zawsze łatwo było o szybką i bezproblemową adaptację.
Oto przykłady. Los na dłużej zetknął mnie z dwoma ukraińskimi rodzinami. Na czele pierwszej stała 27-letnia Natasza z Charkowa, która krótko po wybuchu wojny przyjechała do Bydgoszczy z czwórką dzieci – od przedszkola do szóstej klasy podstawówki. Zawodu nie miała, bo zaszła w pierwszą ciążę jako bardzo młoda dziewczyna. Niemniej roboty nie unikała i prace związane z utrzymaniem domu i ogrodu dobrze jej wychodziły.
Problemy zaczęły się w czasie, gdy Natasza straciła przywilej darmowego mieszkania u gospodarzy domu jednorodzinnego pod Bydgoszczą. Wespół z poznaną w Polsce koleżanką, także z Ukrainy, matką trojga dzieci, z których najmłodsze urodziło się już w Polsce, postanowiły poszukać mieszkania do wynajęcia. Znalazły je w Bydgoszczy. Tak więc pod jednym dachem zamieszkały dwie młode kobiety z siedmiorgiem dzieci, w tym niemowlęciem. Matka oseska ze zrozumiałych względów stałej pracy podjąć nie mogła. Umówiły się więc, że pracy będzie szukać Natasza, a gdy znajdzie, to jej koleżanka w domu dopilnuje całej siódemki drobiazgu. Plan nie wszedł w życie. Natasza nie znalazła pracy, w której mogłaby liczyć na wyrozumiałość szefów dla matki, która na przykład musi odebrać dziecko z przedszkola.
Po kilku miesiącach życia z zasiłku 500+ Natasza się poddała. Wyjechała ze swoją czeredką na wieś niedaleko Lwowa, gdzie znalazła kąt u dalszej rodziny. Zadzwoniła parę miesięcy później z informacją, że żyją i nieźle im się wiedzie.
Druga z moich ukraińskich znajomych, 23-letnia Veronica, przyjechała do Bydgoszczy z miejscowości zajętej przez okupanta i następnie włączonej do Federacji Rosyjskiej tylko z jednym dzieckiem – 4-letnią panienką. Veronica ma zawód, jest kucharką, więc wydawało się, że będzie jej łatwiej niż Nataszy urządzić się w Polsce.
Nic z tych rzeczy. Veronicę gubił alkohol. Po paru drinkach stawała się nieobliczalna. Już niespełna miesiąc po przyjeździe, po awanturze podczas integracyjnego grilla w ośrodku dla uchodźców, pijana trafiła na policyjny „dołek”. Skutkiem awantury było odebranie jej dziecka i oddanie go w pieczę zastępczą. Potem było już tylko gorzej. Od kilku miesięcy Veronica siedzi w areszcie. Przed sądem odpowie za trzy zarzucane jej, poważne przestępstwa. Być może zza krat nie wyjdzie przez kolejnych kilka lat…
