Uciekaj Molly do dziury - sprawy Bydgoszczy komentuje Ewa Czarnowsla - Woźniak

Rok temu dziennikarka „Expressu Bydgoskiego” opisała sympatyczną i oryginalną pasję znanego dentysty, Marka Gatza. Otóż pan stomatolog, obok zaangażowania w prowadzenie własnej kliniki, znalazł czas na spełnianie marzenia o pisarstwie. Próbował sił w powieściach sensacyjnych, ale ostatecznie spełnił się w twórczości dla najmłodszych. Powstał cykl książeczek o Myszce Molly.

- W założeniu te bajki mają uczyć dzieci, m.in, dobra, postaw ekologicznych, bezinteresowności, pomagania czy niemarnowania żywności - mówił pan doktor naszej reporterce.

Atrakcyjnie wydane historyjki znalazły uznanie, po czym trafiły do przedszkolaków w kilku miastach. Marek Gatz zapowiadał wtedy ciąg dalszy i właśnie się on ziścił również pod postacią uroczych mysich figurek, które pojawiły się w dwóch punktach Bydgoszczy. Pierwsza Molly, „dentystka”, zdobi wejście do kliniki na Wyżynach, druga, „saksofonistka”, stanęła przy Eljazzie, wzbudzając duże zainteresowanie. Co ciekawe, nawet oficjalny portal miasta, zauważył ten fakt i... zapowiedział kolejne lokacje (na Starym Rynku).

I tu zaczyna się dyskusja o niuansach promocji. Bo znaleźli się i tacy, którym pomysł rozniesienia myszy po całym mieście bardzo się spodobał. Że nie tylko estetyczne, ale i nareszcie spełniające ciągoty bydgoszczan do posiadania, odkrywania i liczenia własnych „krasnali” (na wzór tych wrocławskich). Ale znaleźli się i tacy, którzy Molly nie doceniają. Bo skąd mysz, dlaczego mysz i jakie ona ma związki z Bydgoszczą? Kim jest Molly, kto za nią stoi i ją sponsoruje, my wiemy i za naszym pośrednictwem, wiedzą już też Państwo. Ale czy to wystarczy? Czy rzeczywiście ta prywatna inicjatywa (przy całym szacunku i sympatii do Pana Doktora) nie jest zbyt spontaniczna jak na spójną politykę promocji miasta?... Rozdyskutowani internauci widzieliby raczej na miejscu Molly małych Twardowskich, małe Łuczniczki czy Przechodzącego przez Rzekę w skali mikro, ale cóż, wydaje się, że okruszki już zostały rozsypane i mysz zacznie rządzić na bydgoskim bruku. Pozostaje mieć już chyba tylko nadzieję, że z Molly nie będą się tam ścigać symbole innych kreatywnych przedsiębiorców, bo jak nam się te pomysły rozharcują, to żaden kot bury ich nie okiełzna.

Drugim tematem, który emocjonuje pewną grupę internautów, są goście „specjalni” Bydgoskiego Jarmarku Świątecznego. I nie chodzi tu bynajmniej o wykonawców kolęd, wyjątkowych dzierżawców stoisk czy podmioty różnych akcji jarmarkowych. Otóż -zgodnie z ubiegłoroczną zapowiedzią - między kramami pojawili się gastronomiczni youtuberzy Wojek i Książulo. Już sam fakt ich „objawienia” na naszym rynku bardzo podekscytował wielu użytkowników internetu, którzy nawet nie czekali na relację warszawiaków, by zrobić z tej wizyty „halo”. I znów, nie tylko awansowała ona na oficjalny portal Bydgoszczy, ale i znalazła oponentów. - Ale o co chodzi? Co to za goście? Co to za hałas?...

Well... To tacy goście, którzy jadąc w ubiegłym roku z wyśmianego jarmarku w Toruniu na przereklamowany, w ich opinii, jarmark poznański zastanawiali się, gdzie w ogóle leży Bydgoszcz. To ci, którym udało się ją znaleźć na mapie wiosną tego roku i zrobili tu materiał o najostrzejszej pizzy w kraju, któradała im niebywałe zasięgi. To bowiem w popularności Książula i kolegów cały ambarans. Recenzenci jedzenia fast foodów i nie tylko zdobyli sobie blisko 1,8 mln subskrybentów, a każdy z ponad 400 filmików zbiera publiczność idącą w miliony, zatem o takiej - darmowej dla miasta - promocji w kraju można tylko pomarzyć. Żadna trasa „figurkowa” na pewno się do tego nie zbliży. A zatem - będzie „muala” dla naszego jarmarku?