Irytacja była podwójna. Po pierwsze, wynikająca z niedoinformowania (pan nie wiedział, czy już trzeba płacić i jeśli tak, to jak, bo jak okiem sięgnąć, nie mógł jeszcze znaleźć parkomatu), po drugie była pochodną samego faktu rozszerzenia strefy. I tu ból na Bielawach jest też podwójny. Nie tylko wiążący się z samą koniecznością wydawania pieniędzy, ale i z dużą reorganizacją ruchu w tej części miasta. Rzeczywiście, dojazd do posesji mojego rozmówcy wyglądał na jakiś tor przeszkód. Dla kogoś niezorientowanego, lawirowanie między wymalowanymi jakby dowolnie prostokątami nowych miejsc parkingowych było dużym wyzwaniem. Wjazd w ciasne uliczki Bielaw od strony Chodkiewicza wymagał zaś największej czujności i uwagi.
Łatwiej wcale nie radzą sobie z tym mieszkańcy osiedla, czego dowodem ich niedawne spotkanie z policją i Zarządem Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej. - Jest tak ciasno, że dochodzi do uszkodzeń aut, m.in. urywania lusterek - mówili. - Na ulicach jednokierunkowych wiele pojazdów jeździ pod prąd, łącznie z... policyjnymi radiowozami. Co ciekawe, od wiceprezydenta miasta odpowiedzialnego za drogi usłyszeli, że rozszerzanie Strefy Płatnego Parkowania jest poniekąd właśnie odpowiedzią na lokalne kłopoty komunikacyjne. Starsze części miasta nie wchłaniają już bowiem burzliwego przyrostu liczby samochodów na swoich drogach, poprzez wprowadzenie opłat postojowych zamierza się więc wymusić ich rotację. Cóż, odczułam nieomal ulgę, że z tych malowniczych okolic wyprowadziłam się już wiele lat temu. Obiecałam jednak panu usługodawcy, że mimo wszystko go nie porzucę.
