Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To nie pójdzie na antenie! - radiowcy wspominają cenzurę i polityczne naciski

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Zdaniem wielu to, co w ostatnich latach dzieje się w mediach publicznych, przechodzi wszelkie wcześniejsze wyobrażenia o odgórnym sterowaniu.
Zdaniem wielu to, co w ostatnich latach dzieje się w mediach publicznych, przechodzi wszelkie wcześniejsze wyobrażenia o odgórnym sterowaniu.
Sytuacja z piosenką Kazika zdejmowaną z anteny radiowej Trójki spotkała się z powszechnym oburzeniem. Po raz pierwszy od lat tak mocno nagłośniono próbę manipulacji w państwowych mediach, by przypochlebić się politykom, którzy są u władzy.

Szum, jaki wyniknął z „bólu lepszego niż ból ludzi drugiego sortu” wywołany został trochę nieudolnością usłużnego wobec polityków kierownictwa Polskiego Radia i trochę oporem dziennikarzy.
Gdyby tylko o to chodziło… Jak doskonale ujął to w swoim komentarzu Wojciech Mann, w ostatnich latach w środowisku mediów publicznych zapanował – przedstawiony za pomocą metaforycznej drabiny - wszechobecny strach, lizusostwo i nadgorliwość w usuwaniu z programów wszystkiego, co ewentualnie rządzącym mogłoby się nie podobać.

W PRL-u wszechwładna była co prawda cenzura, której obecnie nie ma, ale wielu autorów, w przekonaniu, żeby się nie narazić kierownictwu i mieć szanse na karierę, a może nawet awans, uprawiało coś w rodzaju samocenzury.

Taka sytuacja jako żywo przypomina PRL. Widocznie funkcjonowanie takiego mechanizmu jest bardzo głęboko zakorzenione w ludziach, że po ledwie 30 latach demokracji ów demon powrócił. W PRL-u wszechwładna była co prawda cenzura, której obecnie nie ma, ale wielu autorów, w przekonaniu, żeby się nie narazić kierownictwu i mieć szanse na karierę, a może nawet awans, uprawiało coś w rodzaju samocenzury. Po prostu z góry zakładano, że „coś” nie przejdzie, więc z tekstu usuwano lub po prostu przemilczano, jeśli nie sięgano wprost po kłamstwo.

Artyści na ideksie

- Radio i telewizja w czasach PRL-u były wspólną instytucją. To był wielki moloch rządzony przez tzw. Radiokomitet – wspomina Zdzisław Pająk, długoletni dziennikarz muzyczny Radia Pomorza i Kujaw, były prezes Radia Toruń, działacz „Solidarności”, autor licznych książek, wykładowca akademicki. - Na początku nie miałem jeszcze karty mikrofonowej, więc mogłem tylko pisać teksty, które odczytywał potem lektor. „Sito” było solidne. Najpierw czytał to, co napisałem, kierownik redakcji, potem jego przełożony, a następnie szło to do cenzury i dopiero gdy wracało z pieczątką zezwolenia na publikację, mogło wędrować na antenę. Były też i zalecenia szczegółowe dla dziennikarzy. Gdzieś na początku 1976 roku, kiedy szykowano zmianę konstytucji, wpisując do niej socjalizm i wierność ZSRR, w kraju rozległy się protesty, także w środowiskach artystycznych. Buntowników sekowano. Przyszedł wówczas do naszej rozgłośni teleks z listą, których wykonawców i których piosenek od tej pory nie wolno przez radio odtwarzać…

„Sito” było solidne. Najpierw czytał to, co napisałem, kierownik redakcji, potem jego przełożony, a następnie szło to do cenzury i dopiero gdy wracało z pieczątką zezwolenia na publikację, mogło wędrować na antenę.

Po wprowadzeniu stanu wojennego wszyscy dziennikarze podlegali weryfikacji. Pająk jej nie przeszedł, zarzucono mu, że „bawi się w politykę”.
- Dostałem wilczy bilet i poszedłem do pracy jako barman w klubie „Medyk” - wspomina dziennikarz.
Do radia Pająk wrócił dopiero w 1990 roku.

Jak dobry jesteś?

Taśma? Zaginęła...

Liczne doświadczenia z cenzurą zebrał także Zbigniew Ostrowski, obecnie wicemarszałek województwa kujawsko-pomorskiego, który w PRL-u był dziennikarzem Radia PiK, a później zakładał toruńskie Radio GRA, przez dekadę współpracował też z Trójką.
- System PRL-owski powodował to, że wielu dziennikarzy stosowało autocenzurę, wiedząc doskonale, co może pójść, a co nie - mówi. - Na o wiele więcej można było sobie jednak pozwolić w pracy publicysty czy przy reportażach. Istniała możliwość puszczania swoistego oka do słuchaczy, wielu udało się opanować sztukę aluzji i dwuznaczności. Sporo też zależało od postawy szefów rozgłośni. Pamiętam skrupulatną działalność cenzury w 1985 roku, kiedy relacjonowałem proces zabójców księdza Popiełuszki, który toczył się w Toruniu. Po jego zakończeniu napisałem tekst o procesie do miesięcznika „Radar”. Niestety, nie został wydrukowany. Potem z tzw. ścinek zmontowałem reportaż pod tytułem „Proces” i wysłałem do do centrali Polskiego Radia w Warszawie. Jak się później dowiedziałem, dopytując się, kiedy ma szanse na emisję na antenie - taśma w tajemniczy sposób „zaginęła”.

"Tej piosenki nie lansujemy..."

Po przełomie, w czasach III RP o autocenzurze już nie było mowy. Pojawiły się za to dość naturalne naciski ze strony polityków czy samorządowców. Jednak były to bardziej sugestie, czy propozycje, a nie żądania. Dopiero ostatnie lata, lata rządów Prawa i Sprawiedliwości tę sytuację zaburzyły, a nawet zburzyły, o czym świadczy to, do czego doszło w radiowej Trójce.

Innym razem, gdy byłem prezesem Radia Toruń, prezydent miasta Józef Wieczorek zadzwonił do mnie z sugestią, że skoro radio ma w nazwie Toruń i miasto jest współudziałowcem, to nie powinno być krytyczne wobec poczynań zarządu Torunia…

- Pamiętam tylko jedną sytuację politycznej ingerencji _– wspomina Zdzisław Pająk. _– Na początku lat 90. była taka piosenka „ZChN zbliża się”. Byłem wówczas kierownikiem muzycznym w Radiu PiK. Nasz naczelny, Michał Jagodziński, przekonywał mnie wówczas, że tej piosenki „lepiej nie lansować”, bo narusza uczucia religijne i uderza w prawicę. Innym razem, gdy byłem prezesem Radia Toruń, prezydent miasta Józef Wieczorek zadzwonił do mnie z sugestią, że skoro radio ma w nazwie Toruń i miasto jest współudziałowcem, to nie powinno być krytyczne wobec poczynań zarządu Torunia…
Zbigniew Ostrowski nie przypomina sobie, by po 1990 roku politycy ingerowali w to, co pojawiało się na radiowej antenie.
- Nie spotkałem się, nie słyszałem przez ostatnich trzydzieści lat, by coś zostało zakazane, wstrzymane czy odsunięte z anteny z powodów pozaartystycznych – mówi Ostrowski.

POLECAMY:

Przed Wami najpopularniejsze nazwiska żeńskie w Polsce. Na dwóch pierwszych miejscach nie będzie zaskoczenia... Nowak (102 944 kobiet) i Kowalska (69 581) to od dawna najpopularniejsze nazwiska w kraju. Jakie nazwiska są na kolejnych miejscach i czy Twoje również jest w TOP 50?▶ Sprawdź na następnych stronach. * Dane pochodzą z Ministerstwa Cyfryzacji i opublikowane zostały na początku 2020 roku. Są opracowane na podstawie informacji zgromadzonych w rejestrze PESEL według pola "nazwisko aktualne".Polecamy również: TOP 50 najpopularniejszych męskich nazwisk w Polsce

TOP 50 najpopularniejszych żeńskich nazwisk w Polsce

Z namaszczenia PSL-u

W 2000 roku prezesem Radia PiK został Maciej Pakulski, długoletni kierownik redakcji sportowej.
- Propozycja prezesury była dla mnie zaskakująca - wspomina. - Zgłosił ją nasz poseł PSL-u, Eugeniusz Kłopotek. Kiedyś rozmawialiśmy dłużej i mówiłem m.in. o tym, że tematów rolniczych i wiejskich powinno być więcej na antenie. Widocznie to zapamiętał i zaproponował moją kandydaturę. I tak zostałem prezesem z namaszczenia PSL-u – śmieje się Pakulski. - Takie były moje związki z wielką polityką…

Dokumenty podpisałem, a kilka dni później w telewizji publicznej zobaczyłem Jacka Kurskiego, który z emfazą mówił o tym, jak to komunistyczna jaczejka działająca w Radiu Pomorza i Kujaw wyrzuciła na bruk znakomitego dziennikarza tylko dlatego, że był sympatykiem prawicy…

W czasach prezesury Pakulskiego Polska coraz bardziej się polaryzowała. Rządziła w kraju Akcja Wyborcza Solidarność, ale nadal liczyły się Lewica i PSL, w siłę rosła Platforma Obywatelska. Ten podział był widoczny w zespole redakcyjnym, na skutek czego radio reprezentowało prawdziwy pluralizm. Do głowy nikomu by nie przyszło, by coś cenzurować czy nie dopuszczać na antenę z powodów politycznych.
W pamięci Pakulskiego utkwiła jednak pewna sytuacja.
- Jeden z naszych dziennikarzy, sympatyk AWS-u, otrzymał propozycję pracy w ekipie rządowej – wspomina były prezes PIK-u. - Poprosił mnie o rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Dokumenty podpisałem, a kilka dni później w telewizji publicznej zobaczyłem Jacka Kurskiego, który z emfazą mówił o tym, jak to komunistyczna jaczejka działająca w Radiu Pomorza i Kujaw wyrzuciła na bruk znakomitego dziennikarza tylko dlatego, że był sympatykiem prawicy…

Drabina strachu

Wydarzenia w radiowej Trójce dzięki nagłośnieniu wywołały na powrót dyskusję o funkcjonowaniu mediów publicznych.
- Mam w pamięci słowa Wojciecha Manna o drabinie sięgającej ulicy Nowogrodzkiej. Na której na kolejnych szczeblach stojący ludzie panicznie się boją tego, co o nich pomyśli i co zrobi ten stojący wyżej – mówi Zdzisław Pająk. - Dziś liczy się służalczość i kariera za wszelką cenę.
- Zniszczono ogromną wartość, jaką była Trójka i jej legenda – dodaje Zbigniew Ostrowski.
- Nigdy nie było tak źle jak dziś. I nie będzie dobrze w mediach publicznych tak długo, póki będą w rękach polityków _– uważa Maciej Pakulski. - Kierować nimi powinny ciała niezależne._

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera