Bo każdy ma taki „House of Cards”, na jaki zasłużył, a do tego Polaków – mam wrażenie – obchodzi to coraz mniej. Bo zatęsknili za spokojem, kiedy odczuli brak bezrobocia i inne cuda wzrostu. To, że jest tłuściej. I chcą wzrastać wraz z tym wzrostem i kariery robić. Ale może warto by się przy okazji nad sobą zastanowić?
Tak więc sprawa pierwsza, od której łeb mnie boli – szokująca opowieść o księdzu Jankowskim, którą żyją media. Księdza Henryka znała Polska cała - najpierw jako kapłana „Solidarności”, potem jako zagubionego bufona w groteskowych ciuchach. Pamiętam, jak jako podrostek popielgrzymowałem do świętej Brygidy zobaczyć oazę wolności. I zobaczyłem straganik z atrakcjami dla wiernych, a tam na obrazkach i innych gadżetach zamiast świętych i pana Jezusa był ksiądz Hernyk w szatach różnych. Pomyślałem sobie wtedy, że coś z tym facetem jest mocno nie tak, ale w końcu wszyscy przymykali na to oczy, bo wróg nacierał. Niestety, wychodzi na to, że wszyscy przymykali też oczy – jeśli wierzyć jednej z ofiar - na coś innego. Ksiądz Henryk krążył ponoć po bieda-dzielnicy jak wampir, dopadając i gwałcąc dzieci gdzieś po strychach. A okrzyk „Jankowski idzie!” sprawiać miał, że podwórka pustoszały. Malcy chowali się, gdzie mogli, skoro dorośli byli odwróceni, bo to przecież ksiądz był. I czy Smarzowski nie ma racji, kiedy nam mówi w „Klerze”, że to my sami wyhodowaliśmy potwory? Ksiadz robił to przecież - jeśli to prawda - bo mógł.
Bo każdy ma taki „House of Cards”, na jaki zasłużył, a do tego Polaków – mam wrażenie – obchodzi to coraz mniej.
Sprawa druga – dramat rodziny z Podkarpacia, gdzie ponoć wiara, miłość i nadzieja Polski całej. Sądząc z relacji w mediach - ojciec sadysta i molestant, zahukana żona i dziesiątka dzieci, które wychowuje pies, pozwalający im wyjadać resztki z miski i ogrzewający, gdy zimno. Bieda? Rodzina dostawała 10 tysięcy w różnych świadczeniach, w końcu mamy wzrost i nas stać. I niby każdy coś widział, niby panie z pomocy przychodziły...
Drodzy Polacy-szaracy! Nie jesteśmy wyjątkowi. Każdy kraj ma swoich Fritzlów. Problem polega na tym, że ten Fritzl w Austrii swoją ofiarę trzymał latami w piwnicy, żeby nikt się nie dowiedział. A tu tatuś dręczył dziesięcioro dzieci w środku wsi. I najbardziej ludzki okazał się tam ten biedny pies.