Właściciele domów ogrzewanych węglem przeżywają ostatnio huśtawkę nastrojów. Politycy są dla nich jak brom (to obóz rządzący, który przegłosował, że każdy właściciel pieca na węgiel otrzyma w tym roku gwarantowane trzy tony opału w cenie poniżej tysiąca złotych) albo jak grom (to opozycja, wieszcząca, że węgla na zimę zabraknie). Ciśnienie podnosi dodatkowo chór wujków Dobra Rada. Od sąsiada na przykład usłyszałem ostatnio, że nie mam czekać na spełnienie rządowych obietnic, tylko u rolnika zakontraktować… owies. Ziarno owsa można kupić po około 1000 zł za tonę, zaś jego kaloryczność przy spalaniu wynosi 15-18 MJ, a więc jest niewiele mniejsza niż ekogroszku. Sąsiad zachęcał mnie, bym chociaż przetestował, jak mój piec będzie się sprawował zasypany owsem. Może i bym przetestował, ale na myśl, że w świecie, któremu grozi głód, miałbym wrzucić do pieca ziarno zboża, ręce mi opadają.
Rodacy w podobnej desperacji najczęściej rozmyślają teraz nad pompami ciepła. Już w ubiegłym roku zainteresowanie tym sposobem ogrzewania wzrosło w Polsce o 65 procent. W tym zaś roku na rynku panuje istne szaleństwo. A szalonemu zainteresowaniu odpowiadają skaczące ceny i… puste magazyny w hurtowniach.
„Sama pompa ciepła kosztuje od 17 tys. zł w górę, ale to opcja samego kosztu zakupu urządzenia. Według szacunkowych, uśrednionych danych pompa ciepła z instalacją fotowoltaiczną potrzebna do ogrzania i nagrzania wody w domu wielkości ok. 200 m kw. to wydatek rzędu 40 tys. zł” – przeczytałam parę dni temu w artykule pod budzącym zaufanie nagłówkiem „Strefa Biznesu”. Przeczytałem i pusty śmiech mnie ogarnął. Niech ktoś złoży mi taką ofertę, to przyjmę ją z pocałowaniem ręki, nawet się zadłużając.
Moje doświadczenie z pompami ciepła jest takie. Parę tygodni temu zareagowałem na ogłoszenie w Internecie, sygnowane nazwą szacownej firmy z branży energetycznej. Wypełniłem w sieci ankietę i już następnego dnia zadzwonił do mnie przedstawiciel tej firmy, by umówić spotkanie z innym przedstawicielem. Ustaliliśmy konkretną datę, dowiedziałem się, że spotkanie potrwa około półtorej godziny. Proszono mnie, bym przygotował do wglądu któryś z ostatnich rachunków za prąd.
Tak też zrobiłem i o umówionej porze doczekałem się w domu spotkania z przedstawicielką firmy. Okazało się, że rachunek za prąd nie był potrzebny. Pani nie uznała też za stosowne zwiedzić mojej kotłowni. Całe spotkanie nie potrwało zaś dłużej niż pół godziny. Ku mojej satysfakcji, dowiedziałem się, że firma montuje własne pompy ciepła, lecz złożone z podzespołów wyprodukowanych przez światowych liderów tej technologii. Na zakończenie przedstawicielka obiecała mi, że jeśli przyjmę ich ofertę, ekipa fachowców natychmiast zabierze się do pracy i pompę (powietrzną) będę miał gotową do pracy najpóźniej za dwa miesiące.
Moje rozanielenie skończyło się z chwilą, gdy przedstawicielka wyjęła z teczki ulotkę z danymi technicznymi pompy i na górnym marginesie zapisała cenę pompy (11,7 kW mocy grzewczej) wraz z usługą montażu. Cena wynosiła 49 058 zł brutto…
Nie dziwię się, że za taką cenę pompę można mieć niemal od ręki. Szukałem dalej. Dotarłem wreszcie do fachowców, którzy po obejrzeniu mojego domu skalkulowali pompę o podobnej mocy (10 kW) z montażem na około 33 tys. zł. Szkopuł w tym, że kiedy pompy trafią do hurtowni, nikt nie wie. Szacunkowo trzeba poczekać minimum 20 tygodni. Nikt też nie powie, ile wtedy będzie kosztowała zamówiona dziś pompa.
Punkt, w jakim znajduję się na drodze do własnej pompy, jest taki. Zapisałem się w kolejkę po nią jako szósty klient u mojego fachowca. Ja i fachowiec zakładamy, że jeśli ceny i dostawy kompletnie nie zwariują, to pompa stanie u mnie na początku 2023 roku. A na razie ściskam kciuki za ekogroszek po regulowanej cenie. Ostatnią deską ratunku pozostaje owies…
