<!** Image 1 align=left alt="Image 4544" >25 lat temu w Stoczni Gdańskiej, noszącej wówczas imię Lenina, pracowało 15 tysięcy osób - dziś zostały tylko3 tysiące. Stoczniowy spawacz zarabiał wówczas znacznie więcej od profesora uniwersytetu - dziś stoczniowcy ledwie wiążą koniec z końcem.
W tle oficjalnych uroczystości rocznicowych pod historyczną bramą numer 2 w ostatni wtorek stoczniowcy urządzili piknik. Wszystko miało wyglądać jak przed ćwierćwieczem - styropian, długie nocne Polaków rozmowy, piosenki Jacka Kaczmarskiego i coś, czego wtedy nie było: gorycz osobistej przegranej.
Główni aktorzy sierpniowej rewolucji zepchnięci zostali do roli statystów,a dla wielu z nich zabrakło nawet miejsca w czasie oficjalnych ceremonii pod pomnikiem Poległych Stoczniowców. Przepychanki z funkcjonariuszami Biura Ochrony Rządu były dla nich czymś głęboko upokarzającym i boleśnie niezasłużonym. Sposób, w jaki zostali potraktowani, to w pewnym stopniu przegrana ideałów, o które walczyli. Nic nie zmieni historycznej doniosłości wydarzeń z 1980 roku, ani tego wszystkiego, co dzięki nim dokonało się w naszym kraju,w Europie, na świecie. Odzyskana wolnośći godność to zdobycze niepodważalne, szkoda tylko, że w jakiś sposób reglamentowane - dostępne w różnym stopniu dla różnych ludzi.
Dla pracowników dzisiejszej Stoczni Gdańskiej w stopniu na pewno niedostatecznym i należałoby zrobić wszystko, aby ich radość z sierpniowego zwycięstwa nie pozostawała zbyt długo tylko „radością z odzyskanego śmietnika”. Rewolucyjne ideały zawsze z trudem ucieleśniały się w rzeczywistości, ale pamiętając o tym, że „duch ochoczy, tylko ciało mdłe”, nie wolno bezradnie załamywać rąk.