https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wróg władzy ludowej

Maciej Kosobucki
- Byłem młody i okropnie się bałem. Jednak do końca wytrwałem przy kolegach - Henryk Jóźwiński, spawacz kadłubów okrętowych, wspomina tragedię, jaka rozegrała się 37 lat temu w grudniu na Wybrzeżu.

- Byłem młody i okropnie się bałem. Jednak do końca wytrwałem przy kolegach - Henryk Jóźwiński, spawacz kadłubów okrętowych, wspomina tragedię, jaka rozegrała się 37 lat temu w grudniu na Wybrzeżu. 

<!** Image 2 align=right alt="Image 70963" sub="- 14 grudnia zebraliśmy się przed budynkiem dyrekcji Stoczni Gdańskiej im. Lenina - relacjonuje Jóźwiński. - Było nas kilkuset, przybywali następni. Z głębi tłumu padały okrzyki „Chcemy chleba i wolności!”, „Precz z oszustwem!”. / Fot. Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej">Pod koniec lat 60. w Polsce narastał głęboki kryzys gospodarczy. Społeczeństwo coraz bardziej zniechęcało się do władzy ludowej. Przyczyniły się do tego dwa szczególne wydarzenia - brutalne stłumienie manifestacji studenckich w marcu 1968 r. oraz interwencja Wojska Polskiego w Czechosłowacji. Wyraźnie słabła pozycja I sekretarza KC PZPR, Władysława Gomułki. Coraz bardziej wrzało w środowisku robotniczym. Płace robotników malały. Władze przygotowywały się do drastycznej podwyżki cen podstawowych artykułów żywnościowych. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Zdesperowane społeczeństwo nie wytrzymało. Pierwsi wystąpili robotnicy ze Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Jednym z nich był Henryk Jóźwiński- spawacz kadłubów okrętowych, pochodzący ze Świecia. Zima tamtego roku na zawsze pozostawiła w jego pamięci bolesne wspomnienia.

Zaczęło się w Trójmieście

- Po skończeniu podstawówki udałem się do Gdyni. Chciałem zostać marynarzem. Nie była to łatwe. Musiałem zadowolić się zawodówką o specjalności spawacza okrętowego. Mieszkałem w szkolnym internacie. Do rodzinnego domu przyjeżdżałem rzadko. Po ukończeniu szkoły w 1970 r. przyjęto mnie do pracy w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Staż odbywałem na stanowisku spawacza kadłubowego - wspomina Henryk Jóźwiński. Pilnie się wówczas uczył zawodu i pracował z zapałem. Życie w Trójmieście toczyło się normalnym tokiem. Ludzie przygotowywali się do świąt Bożego Narodzenia. W sobotę, 12 grudnia 1970 r., I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka podał w środkach masowego przekazu zaskakującą informację o podwyżce cen.

<!** reklama>- Moi koledzy postanowili zaprotestować. 14 grudnia zebraliśmy się przed budynkiem dyrekcji Stoczni Gdańskiej im. Lenina - relacjonuje Jóźwiński. - Było nas kilkuset i ciągle przybywali następni. Z głębi tłumu padały okrzyki „Chcemy chleba i wolności!”, „Precz z oszustwem!”.

Dyrekcja nie chciała rozmawiać z robotnikami. Ci utworzyli komitet strajkowy. Wyszli za bramy stoczni.

- Maszerując ulicami Gdańska nawoływaliśmy, aby przyłączyli się do nas robotnicy z innych zakładów. Po kilku minutach dotarliśmy do gmachu KW PZPR. Przed jego oknami odśpiewaliśmy pieśni patriotyczne. W końcu przez samochodowy megafon przemówił do nas sekretarz partii ds. organizacyjnych, Zenon Jundziłł. Jego słowa rozwścieczyły tłum. Robotnicy przewrócili samochód - wspomina Jóźwiński.

Tłum stoczniowców ruszył w kierunku Politechniki Gdańskiej i lokalnej rozgłośni Polskiego Radia. Liczono na poparcie studentów i dziennikarzy. To się jednak nie powiodło. W umysłach inteligencji żywo tkwiły wydarzenia z marca 1968 r.

W rejonie mostu przy dzisiejszym Urzędzie Miasta Gdańska doszło do pierwszych starć z oddziałami MO i ZOMO. Milicja użyła gazów łzawiących i petard. Było wielu rannych. Ulicami jeździły karetki pogotowia. Jeszcze większe walki toczyły się przed gmachem Komendy Wojewódzkiej MO. Demonstrujący robotnicy zamierzali ją podpalić. Rzucali butelkami z benzyną. Milicjanci bronili się zaciekle. Zamieszki trwały również na dworcu kolejowym. Siły bezpieczeństwa wyciągały z pociągów przypadkowych pasażerów i pałowały ich. Rozwścieczeni ludzie rzucali kamieniami. Wieczorem całe Trójmiasto było zablokowane. - Bałem się wrócić do domu. Widziałem, jak ZOMO pakowało do radiowozów przypadkowo napotkanych przechodniów. Milicjanci mścili się w ten sposób za ataki robotników. W gdańskich aresztach wielu niewinnych ludzi bito do nieprzytomności. Byłem młody i okropnie się bałem. Jednak do końca wytrwałem przy kolegach - opowiada Henryk Jóźwiński.

15 grudnia strajki objęły całe Trójmiasto. - Przyłączyli się do nas robotnicy z Gdyni - kontynuuje swą opowieść nasz rozmówca. - Domagaliśmy się uwolnienia więźniów politycznych. Wtedy pojawił się nad naszymi głowami milicyjny śmigłowiec. Z jego pokładu padły strzały. Kilku kolegów dostało. To, co widziałem, było przerażające. Ciężko ranni robotnicy umierali na ulicach. Nie mogliśmy im pomóc. Zewsząd świstały milicyjne kule.

Sytuację panującą na Wybrzeżu władze nazwały kontrrewolucją. Zwrócono się o pomoc do wojska. Sekretarz wojewódzki, Zenon Kliszko, zagroził zbombardowaniem stoczni w razie kontynuowania strajku.

Krwawy finał

16 grudnia całe Trójmiasto opanowało wojsko. Ulicami Gdańska przemieszczały się czołgi i transportery. Robotnicy chcieli przeciągnąć na swoją stronę żołnierzy. - Stocznia była zablokowana. Panował strajk okupacyjny. Kiedy robotnicy chcieli wyjść, padły strzały. Były kolejne ofiary. Cudem uniknąłem śmierci - wspomina Jóźwiński.- Następnego dnia strajk zakończono. Wraz z kolegami trafiłem do aresztu. Oskarżono nas o wrogi stosunek do władzy ludowej. Sytuacja w Trójmieście ustabilizowała się dopiero rankiem 19 grudnia. Strajki ustały. Rodziny zabitych robotników w głębokiej tajemnicy chowały swoich bliskich. Pogrzeby odbywały się późnym wieczorem. Nadzorowali je funkcjonariusze SB. Święta tego roku były dla wielu okryte żałobą. Skompromitowana ekipa rządząca z I sekretarzem KC PZPR na czele, Władysławem Gomułką, odeszła. Nowym przywódcą został Edward Gierek.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski