Dla mojego pokolenia to raczej powrót na łono natury. W czasach PRL-u basenów było jak na lekarstwo, dochody też były niewielkie, więc korzystano latem z ochłody w miejscu zamieszkania. Czyli przede wszystkim w rzece przez miasto przepływającej.
Nikogo jakoś specjalnie nie zrażało to, że woda była, według dzisiejszych kanonów - brudna, że brakowało budek z kiełbaskami czy lodami, że dojechać trzeba było zatłoczonym autobusem czy tramwajem. Były kanapki na drogę, była woda i była pełnia frajdy. I bez zdziwienia słuchałem wtedy opowieści, że kiedyś lato nad Brdą spędzali prawie wszyscy, że były plaże miejskie i prywatne, bo to było normalne i naturalne.
A dziś? Debata nad urządzeniem choć kawałka Bałtyku nad Brdą trwa już dostatecznie długo, by doszło do realizacji tej idei. Tyle że dawno już pogubiliśmy się na krętych ścieżkach procedur wszelakiej maści, które sami sobie stworzyliśmy...