Wielu moich Czytelników, wietrząc sensację, prosiło mnie o szczegółową relację z rodzinnej wigilii, którą podobnie jak większość rodaków, pomimo anarchistycznych ciągot, organizujemy też na krótko przed świętami. Jej burzliwy przebieg, odkąd prawica przejęła władzę, stał się naszą lewacką świąteczną tradycją. Pewnie stąd to zainteresowanie. Jeżeli jednak większość Polaków zdążyła się już przyzwyczaić do PiS-u, to nie znalazłem ani jednego powodu, abyśmy mieli przejmować się drobnymi różnicami zdań w czasie odświętnej wieczerzy w gronie najbliższych.
Zaniepokojonych moim ostatnim felietonem chciałbym uspokoić, że oprócz płonącej choinki i dwukrotnej interwencji policji oraz zarzutów obrażania uczuć religijnych cioci Lusi, która, jak się okazało, bez powodzenia przeszła na islam i doniosła na wujka Leona, było spoko. Nasz krewny będzie odpowiadał z wolnej stopy, pod warunkiem przyjęcia księdza po kolędzie.
Poza tym pod koniec roku, który przeszedł już do historii, humory popsuł nam Putin, który nawet jak nic nie mówi, budzi grozę, a cóż dopiero, gdy wyda z siebie odgłos, bez znaczenia kończyną czy też paszczą. To, iż małe dzieci po spotkaniu w Putinem zasypiają dopiero jako dorośli ludzie, jest niekwestionowanym faktem i kwestionowanym fejkniusem.
Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności nasz prezydent w czasie retorycznych popisów byłego agenta KGB na temat Polski oddawał się jedynej rzeczy, która nie wymaga instrukcji lidera PiS-u, czyli szusowaniu. Nie mam żadnych wątpliwości, iż reakcja głowy naszego państwa byłaby adekwatna, a reprymenda poszłaby Putinowi w jego sowieckie pięty.
Teraz z nieco innej beczki. Arcybiskup nie byłby Jędraszewskim, a Jędraszewski arcybiskupem, gdyby nie zdemaskował nowego wroga ludu, którym okazała się niepełnoletnia Greta Thunberg i propagowany przez nią ekologizm. Ten ostatni, obok genderyzmu, będzie towarzyszył nam przez cały rok, gdy dym z kominów łaskotał będzie miło, bo patriotycznie, nasz narodowy układ oddechowy.
