Dziewczyna już tydzień po przyjeździe do Polski napytała sobie biedy, w związku z czym ma teraz problemy prawne. Nie zraziło mnie to, bo uznałem, że jej kłopoty biorą się z obyczajowych różnic pomiędzy Polakami i Ukraińcami, z których moja podopieczna mogła nie zdawać sobie sprawy.
Czas spędzony w Polsce niewiele, niestety, moją podopieczną nauczył. Mieszka w ośrodku dla Ukraińców za darmo i otrzymuje posiłki za darmo. Mimo to uważa, że Polska kiepsko pomaga uchodźcom – na przykład w porównaniu z Niemcami (osiadł tam jej brat). Nie pracuje, ma więc mnóstwo wolnego czasu. Próbowałem zachęcić ją do nauki języka polskiego. Bezskutecznie. Twierdzi wprawdzie, że po polsku rozumie coraz więcej, lecz ze mną porozumiewa się wyłącznie po rosyjsku.
Bezpłatna pomoc dla uchodźców z Ukrainy nie jest u nas bezterminowa. Po czterech miesiącach muszą częściowo pokrywać koszty zakwaterowania i wyżywienia. Moja podopieczna zaczęła w tej sprawie otrzymywać zawiadomienia z gminy. Nie odbiera ich. Tłumaczy mi, że zawiadomienia są pisane po polsku i ona nie ma zamiaru wydawać pieniędzy na ich tłumaczenie. Uważa, że to urzędnicy powinni o to zadbać.
Próbowałem też zachęcić dziewczynę do poszukiwań pracy. Po dwóch tygodniach usłyszałem, że szukała, ale pracy w jej zawodzie – kucharki – nie znalazła. Na moją uwagę, że w jej sytuacji powinna przyjąć jakąkolwiek pracę, odparowała, że byle jakiej pracy nie weźmie.
Nadal współczuję mojej znajomej ze wschodu Ukrainy, ale mój zapał do pomocy mocno osłabł...
