Grzegorz Bała występował prawie na każdym poziomie rozgrywkowym. Jednak nigdy nie dane mu było posmakować gry w Ekstraklasie.
- Przychodziły oferty, czy to ze Stomilu Olsztyn, czy z Radomska. Jednak to były inne czasy. Nie było wtedy prawa Bosmana (prawa do wolnego transferu po wygaśnięciu kontraktu - przyp. red.) i tak naprawdę o karierze zawodnika decydowały kluby - mówi pan Grzegorz. W tym roku, po trzydziestu latach gry, postanowił zawiesić buty na kołku. - W rodzinie nie było tradycji piłkarskich. Tata zajmował się biegami. Na sto metrów zszedł poniżej 11 sekund - wspomina. - Przyjeżdżałem do rodziny w Brodnicy. Ciocia trenowała siatkówkę i zabrała mnie kiedyś ze sobą na mecz. Przy okazji zobaczyłem trening piłkarzy i tak się zaczęło. Wtedy w Górznie nie mieliśmy warunków do treningu. Było jedno asfaltowe boisko, na którym zdzierało się kolana od rana do wieczora.
Kariera w koronie
Jako król strzelców, w drodze do trzeciej ligi ze Spartą, nastrzelał sto bramek, czym zwrócił uwagę większych klubów. Pierwsze doświadczenia w dużej piłce zbierał w drugoligowym (wówczas drugi poziom rozgrywek) Zawiszy Bydgoszcz.
Czytaj też: Dlaczego u nas paliwa są tak drogie?
W 2000 roku przyszła oferta z fińskiego Rovaniemi, gdzie grał przez jeden sezon.
- Kompletnie inny świat. Świetne warunki do gry i życia - wspomina pan Grzegorz. - Po dwóch miesiącach przyleciała do mnie żona, Ania, z dzieciakami. Agata miała wtedy dwa lata, ale Wojtas - po dwóch miesiącach rozłąki - jak mnie zobaczył, to się wystraszył. Szkoda, bo byłem tylko wypożyczony. Chcieli mnie kupić na stałe i pewnie do dziś bym tam siedział.
Do drugiej ligi wrócił po przerwie w Aluminium Konin, później KSZO Ostrowiec i Stasiak Opoczno. Jednak to z czasów gry w Nowym Mieście Lubawskim może wspominać bramki strzelane takim firmom, jak Lech Poznań i Piast Gliwice, które „ukłuł” w Pucharze Polski.
Ostatnie lata spędził w lokalnych klubach: nowomiejskiej Drwęcy, Naprzodzie Jabłonowo i Unifreeze Miesiączkowo. Karierę w wieku 45 lat zakończył w brodnickiej Sparcie. Klub podziękował mu uroczyście podczas Balu Piłkarza, a z rąk Tomasza Iwana, dyrektora sportowego kadry, odebrał Brązową Odznakę PZPN.
Tymczasem po piłkarskich boiskach biega kolejne pokolenie Bałów.
- Na podwórku mamy bramkę. Dzieciaki tam szlifowały technikę. Tłukły od rana do wieczora - mówi Grzegorz Bała. - Nie trzeba ich było specjalnie zachęcać. Gdy były małe, to na zakupach chciały brać każdą piłkę z półki. Z czasem zaczęliśmy omijać te regały, no bo ileż piłek może być w domu.
Przeczytaj również: Szykuje się wielki powrót fotoradarów?
W grę w piłkę nożną na dobre wsiąkła córka Agata. - Obserwowałam tatę na boisku. Był inspiracją. Zaczęłam kopać piłkę, gdy skończyłam cztery lata. Pomimo młodego wieku wiedziałam, że w tym sporcie chcę się dalej rozwijać - mówi Agata. - Później codziennie z bratem i kuzynem całe wakacje spędzaliśmy na boisku.
- Pewnie, że bym chciała, żeby córka chodziła w sukienkach, ale co zrobić? - śmieje się Anna, żona Grzegorza.
- Mama bardzo mnie wspiera, jeździ na mecze i bardzo przeżywa, kiedy jestem na boisku, kibicuje mi od pierwszych meczów. Nigdy nie miała nic przeciwko temu, że gram w piłkę. Tylko czasami nie podobają jej się siniaki lub rany na nogach - mówi Agata.
Mama z córką mają babskie momenty, gdy idą wspólnie do kosmetyczki.
- Gdy była młodsza, była straszną chłopczycą. Im jest starsza, tym bardziej dba o siebie - mówi mama.
W piłkarskich turniejach, kiedy jeszcze Agata mogła grać w drużynach mieszanych, kolekcjonowała tytuły Królowej Strzelców. W starszych kategoriach nie mogła grać z chłopcami i wtedy w Miesiączkowie powstała drużyna kobieca. Obecnie Unifreeze z powodzeniem gra na zapleczu Ekstraligi kobiet. Czy Agata jest lepszym piłkarzem od taty?
- Technicznie na pewno. Sam bazowałem na szybkości (pan Grzegorz w tym momencie trąca czubek nosa, przyp. red.). Ona też ma tę smykałkę. Poza tym ma za sobą kilka lat pierwszoligowego ogrania, już jeździ na zgrupowania kadry.
W meczowym rytmie
W domu Bałów rytm wybija piłka nożna. Grzegorz szefuje ośrodkowi sportu, popołudniami trenuje dziewczyny, w niedziele jeździ z nimi na mecze, a jeszcze do niedawna w soboty sam biegał za piłką. Ba, w czasach największej aktywności, drugiego dnia po swoim ślubie pan Grzegorz zameldował się w Sparcie na mecz z Legią Chełmża. Takiego poświęcenia wymaga od innych.
- Skończyłem z piłką, bo denerwowało mnie podejście młodych. Nasze pokolenie wszystko podporządkowało treningom i piłce nożnej. A młodzi potrafią opuścić mecz, żeby wyjechać z dziewczyną nad morze - komentuje.
Przeczytaj również: Słony rachunek za kopertę
W podobnym rytmie żyje cała rodzina.
- Gdy wracam ze szkoły, muszę szybko przebierać się na trening. Z treningu wracam zmęczona i często na nic nie mam już sił, ale trzeba wszystko jakoś godzić, dlatego siedzę do późnych godzin, aby się uczyć - wyznaje Agata. - Trenujemy cztery razy w tygodniu. Jeśli mam czas, idę sama pograć przed domem lub poćwiczyć na siłowni. Do tego dochodzą mecze lub turnieje, najczęściej w weekendy. Poświęcam piłce bardzo dużo czasu.
Mimo napiętego grafiku, rodzina spędza ze sobą dużo czasu.
- Żona pomaga, bo jest pielęgniarką w zespole i kadrze. Przy dziewczynach musi być ktoś taki. Często na mecze lub zgrupowania jeździliśmy całą rodziną - mówi pan Grzegorz.
Rodzice przygotowują się na to, że Agata może wkrótce wyfrunąć z domu. Obecnie pilnie przygotowuje się do matury.
- Agata strzela tych bramek w lidze tyle, że zainteresował się nią niemiecki Cloppenburg z 2. Bundesligi. Występują tam kadrowiczka Agnieszka Winczo i Marta Stobba. Agata pojechała razem z Julitą Głąb i technicznie nie odstawały. Spodobały się i latem mają przyjechać na dłużej - mówi tata.
Mama nie jest tym zachwycona. - Dla mnie najważniejsza jest nauka. Zresztą Grzesiu też do Zawiszy poszedł dopiero po studiach - mówi pani Anna. - Agata zrobi, jak będzie chciała, jest dorosła i zawsze ma moje poparcie. Jednak uważam, że na wyjazd za granicę jest jeszcze za młoda.
Być może na studia nie musiałaby jeździć tak daleko. W klubie zastanawiają się nad nawiązaniem współpracy z zamiejscowym wydziałem pruszkowskiej Szkoły Kultury Fizycznej i Turystyki, który działa w Lubiczu.
Zobacz też:
Genewa 2017. Kobiety i szybkie samochody [ZDJĘCIA]