Dla przykładu: mieszkam na posesji z szambem. Uczciwie je opróżniam, wzywając licencjonowane firmy asenizacyjne, czego jednak od 19 lat nie skontrolowano ani razu. Gdybym wylewał szambo do lasu, to przeliczając na podstawie aktualnych cen, zaoszczędziłbym około 50 000 złotych.
Inny przykład – selektywna zbiórka odpadów domowych, czyli zestaw cienkich jak bibuła i z tego powodu drących się co rusz plastikowych worków w trzech kolorach (odpadów zmieszanych i bio- nie biorę pod uwagę, bo na nie dostałem porządne pojemniki). Worki zatem są w trzech kolorach, ale od zarania selekcji odbierają je ekipy z dwóch śmieciarek. Papier i plastik trafiają do jednej dziury. Za każdym razem, gdy to widzę, zastanawiam się, kto i jakim wysiłkiem zajmuje się później kopciuszkowym zadaniem rozdzielania zmieszanego dobra.
Za każdym razem dochodzę też do wniosku, że to robota nie dla Kopciuszka, tylko głupiego, zaś mądry spala śmieci jak leci w naszej potężnej komunalnej spalarni w parku przemysłowym. Spalarnia ma przecież i tak nie w pełni wykorzystane moce przerobowe. A w myśl informacji, którymi karmiono bydgoszczan w okresie jej budowy i uruchamiania, dym, który powstaje w procesie spalania, jest następnie tak perfekcyjnie filtrowany, że do atmosfery przedostaje się jedynie nieszkodliwa mgiełka.
Zdumiewają mnie wreszcie meldunki o sukcesach policji. Ostatnio np. na Glinkach odkryła duże, nielegalne składowisko śmieci. W dobie wszechobecnych dronów sukces, to, zaiste, nie lada.
