Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje życie w kagańcu [RECENZJA]

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
kadr z filmu "Klient"
To, jak zachowalibyśmy się w momencie życiowej próby, zwykle wyobrażamy sobie promiennie.

To, jak zachowalibyśmy się w momencie życiowej próby, zwykle wyobrażamy sobie promiennie. Że dalibyśmy radę. Że byłoby twardo i konsekwentnie, ale też po ludzku, szlachetnie i w ogóle do rany przyłóż, bo przecież tyle w nas idei pięknych, europejskich i nowoczesnych... Ale tak na dobrą sprawę nie wiemy, ile w nas siedzi tego Polaka z innej bajki, z jego często wcale nie nowoczesnymi poglądami na rolę kobiet, rodzinę, obcych. I pewnie w momencie próby moglibyśmy zostać przez siebie samych solidnie zaskoczeni.

Takie polskie refleksje nachodzą człowieka poczciwego po obejrzeniu filmu irańskiego - ale w tym cała jego maestria. Bo oglądamy kraj, w którym kulturowe więzy są przecież nieporównanie silniejsze niż nasze, a ta nowoczesność przebija się lichutko i z pewną nieśmiałością... Ale jakoś wcale nie traktujemy „Klienta” jako przykładu na tyle ekstremalnego, że nie bardzo do nas przystającego. Przykład jest oczywiście ekstremalny, ale dzięki temu tylko podkręca nam postrzeganie naszego tu i teraz.

Bo Iran to kraj, w którym do trzymania ludzi w kulturowym kagańcu wcale nie potrzeba aż tak bardzo policji obyczajowej. Wystarczą bliźni. W oscarowym „Kliencie” mamy sytuację, w którą mogłaby wkroczyć policja, ale nikt jej nie wzywa. Oczywiście z obawy, że sprawa urosłaby jeszcze bardziej niż powinna, a i tak jest przecież wystarczająco dramatyczna. Z tamtego punktu widzenia, bo pewnie w Europie skończyłoby się na krzyku - ale w Iranie naruszenie tabu prowadzi do konieczności dokonania zemsty, a więc i przemiany głównego bohatera. Który też pewnie wydawał się sam sobie zupełnie inny, niż pokazał to moralny sprawdzian.

Majówka w myślęcińskim zoo [zdjęcia, wideo]

Tak więc mamy małżeństwo, wydawałoby się oddychające wolnością w zachodnim stylu. On jest nauczycielem, oboje występują w teatrze, w „Śmierci komiwojażera”. Spektakl z innego kręgu kulturowego kapitalnie pozwala nam poczuć siłę noszonych masek - choćby wtedy, gdy jedna z aktorek mówi, że jest naga, a tak naprawdę nosi czerwony płaszcz, wystarczający symbol rozwiązłości. Małżonkowie muszą przenieść się do nowego mieszkania i tam żona zostaje zaskoczona pod prysznicem przez - zapewne - klienta poprzedniej lokatorki. Kobieta traci przytomność. Nie wiemy, co tak naprawdę się wydarzyło, ale razem z mężem zaczynamy śledztwo i zagłębiamy się w zemstę i wątpliwości - bo przecież kobieta, myśląc, że to mąż, sama otworzyła drzwi.

No i obserwujemy, jak w światłym mężu zaczyna zwyciężać tradycja, prowadząca do prawdziwej tragedii... „Klient” określony został przez dystrybutora jako thriller - ale przecież tak naprawdę to raczej moralitet, przypowieść, rozprawka o systemie wartości... Ogląda się ją smacznie, trochę etnograficznie - w końcu to egzotyczny Teheran- a trochę boleśnie uniwersalnie. Z pytaniem, jak tam wygląda nasz kulturowy kaganiec. I tylko szkoda, że my na oscarowe wyścigi nie wysyłamy takich filmów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Moje życie w kagańcu [RECENZJA] - Nowości Dziennik Toruński