Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

[MINĄŁ TYDZIEŃ] Systematycznie ograniczamy czas nauki w szkole. Oby nie ograniczyło to szans naszych dzieci

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
Ministerstwo Edukacji Narodowej chce, by począwszy do rozpoczynającego się we wrześniu roku szkolnego, wakacje rozpoczynały się zawsze w pierwszy piątek po 20 czerwca. W porównaniu z obecnymi przepisami i w sprzyjającym układzie kalendarza pozwalałoby to urwać z roku szkolnego nawet ponad tydzień.

Oświatową rzeczywistość mamy taką, że kto dziś chce dostać się na dający jasną przyszłość kierunek - np. medycynę - na renomowanej uczelni, ten za korepetycje zaczyna płacić na parę lat przed maturą. Wydawać więc by się mogło, że rzecznikami skrócenia roku szkolnego mogą chcieć głównie małe osiołki, którym do szkoły zawsze pod górkę. Okazuje się jednak, że to nieprawda. Nasza reporterka podpytała paru dyrektorów szkół.

Jak jeden mąż wszyscy byli za dłuższą wakacyjną labą. Z jaką argumentacją? Końcówka czerwca to taki czas, gdy podstawa programowa jest już zrealizowana, więc nie widzę zagrożeń” - wywodzi pierwszy dyrektor. Drugi stwierdza natomiast, że „dotychczasowa podstawa programowa jest bardzo przeładowana i wymaga zmian”. Z przeciwnej konkluzji wyciąga jednak identyczny wniosek, jak pierwszy: „ Na finiszu roku szkolnego dzieci i młodzież są zmęczeni i dobrze, że wakacje rozpoczną się trochę szybciej”.

Za zmianami jest też Marek Gralik, kujawsko-pomorski kurator oświaty, który mówi bez ogródek o wychowawczej bezradności podległych mu szkół: „Nie czarujmy się, po wystawieniu ocen, zwłaszcza w szkołach ponadgimnazjalnych, trudno było zatrzymać uczniów w szkole”. Panu kuratorowi nie przyszło do głowy, że jak rok szkolny będzie się kończył wcześniej, to i oceny nauczyciele będą wystawiać wcześniej. A więc i przedwakacyjne wagary zaczną się wcześniej.

Jak widać, w uzasadnieniach laby jesteśmy pomysłowi, choć niekoniecznie logiczni. Dopiero co skończyliśmy z obowiązkiem szkolnym dla sześciolatków, teraz przymierzamy się do okrojenia roku szkolnego. Efekt może być opłakany. Co powiemy, jeśli w europejski m wyścigu szczurów nasze edukowane bezstresowo pociechy radzić sobie będą tak, jak nasi pływacy na olimpiadzie?

Kłopoty z wywozem odpadów zielonych w Bydgoszczy przypomniały temat zamieciony pod dywan w podmiejskich gminach. W Bydgoszczy trwa nieco akademicki spór o to, czy odpadami zielonymi są np. wrzucone do stosownych worków zielone jabłka, które zgniły na trawniku. Za miastem natomiast wymyśla się sprytne rozwiązania, które zdejmują z samorządu koszty wywozu tego sortu śmieci.

Co bynajmniej nie znaczy, że żadnych kosztów tych rozwiązań nie ma - przede wszystkim kosztów ekologicznych. W gminie Nowa Wieś Wielka, w której mieszkam, bodaj dwa lata temu rozesłano ankietę, w której odpowiadaliśmy na pytanie, czy chcemy, by odbiór segregowanych śmieci rozszerzyć o odpady zielone. Odpisałem, że tak. Być może byłem w mniejszości. Efekt jest taki, że odpady zielone możemy raz w tygodniu dostarczyć własnym sposobem do PSZOK-u. Dla mnie i wielu sąsiadów, którzy nie mają aut dostawczych, jest to praktycznie niewykonalne. Nie będziemy przecież wielu sporych worków z trawą i gałęziami wozić osobówkami. Stawiam więc dolary przeciwko czapce śliwek, że wobec tego trawa i gałęzie z ogrodów lądują na łąkach i w lesie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!