Imiona na topie to najczęściej Julia i Jakub. Na spacer wyjeżdża w sportowym 3TEC albo Atlanticu. Z pierwszego telefonu komórkowego korzysta nim przestanie seplenić.
<!** Image 3 align=right alt="Image 85682" sub="Sprzyjająca pogoda gwarantuje świetną zabawę maluchom w ich święto. W tym roku trwa ono trzy dni i ma bardzo bogaty scenariusz. Już wczoraj znakomicie bawili się w Kujawsko-Pomorskim Centrum Edukacji Ekologicznej w Myślęcinku, które zorganizowało - po patronatem „Expressu” - VII Regionalny Przegląd Teatrzyków i Piosenek Ekologicznych. Na zdjęciu: maluchy z bydgoskiego Przedszkola „Jagódka” / Fot. Tadeusz Pawłowski">Powrót imion związanych z polską tradycją: Zofii, Marii, Jana, Antoniego czy Franciszka nie zdetronizował Julek i Kubusiów. Od 2004 roku to wciąż najpopularniejsze imiona w Polsce. W ścisłej czołówce chłopięcej są też Kacper, Szymon i Mateusz. W dziewczęcej natomiast - Anna, Wiktoria, Zuzanna, Oliwia, Natalia (dane ogólnopolskie USC za 2007 rok).
Kosmopolityczny szpan
Nie brakuje jednak rodziców, naśladujących kosmopolityczne wzorce świata showbiznesu. Skoro dzieci Michała Wiśniewskiego to Xavier, Fabienne, Etiennette i Vivienne Vienna, ich też mogą się tak nazywać. Coraz częściej w rejestracji Urzędów Stanu Cywilnego pojawiają się też Brajanowie, Majkelowie (w takiej pisowni), Arielowie, Aidy czy Venessy. Gwoli sprawiedliwości dodać jednak trzeba, że całkim sporo polskich gwiazd i gwiazdeczek obdarza w ostatnich latach potomstwo pięknymi polskimi imionami. Synowie Anny Marii Jopek to Stanisław i Franciszek, a Kayah - Roch. Trudno za to zgadnąć, gdzie inspiracji szukała Katarzyna Figura, nadając swoim córkom imiona... Koko i Kaszmir.
Popilnuje elektroniczna niania
Modni (i zamożni) rodzice maleństwa w 2008 roku opiekę nad nim sprawują przy wsparciu elektroniki. Takie wynalazki, jak monitor oddechu i bezprzewodowa niania elektroniczna, śmiało weszły na polski rynek i mają całkiem spore wzięcie. Pierwsze z urządzeń używane jest zazwyczaj do dwunastego miesiąca życia dziecka. Ma strzec przed śmiertelnie groźnym bezdechem. Producenci zapewniają, że jest stuprocentowo bezpieczne, bo żaden element monitora nie ma kontaktu z dzieckiem. Płytki sensoryczne i ich przewody są nieaktywne, nie przewodzą prądu elektrycznego. Gdy dziecko nie oddycha przez 15 sekund, włącza się sygnał ostrzegawczy. Po kolejnych 5 sekundach (czyli po 20 sekundach bezdechu) włącza się alarm i pulsuje czerwone światło.
<!** reklama>- To znak, żeby natychmiast wyjąć dziecko z łóżeczka. Najczęściej wystarczy poklepać je po pleckach. Bywa też, że sam dźwięk alarmu przywraca normalny już rytm oddechu - wyjaśnia Beata Kozłowska, mama czteromiesięcznej Natalki z Torunia.
Elektroniczne nianie rozmnożyły się w dziesiątkach wersji. W zależności od tego, czy to tylko nadajniki umożliwiające ciągły kontakt z dzieckiem w odległości nawet do 400 metrów, czy też cały zestaw z kamerami pracującymi także w nocy, kosztują od około 200 do 1000 złotych.
Gadżety elektroniczne dorastający bąbel wybiera później już sam. W przedszkolach maluchy od dawna mają bzika na punkcie Tamagootchi - wirtualnych zwierzątek, zamkniętych w elektronicznej zabawce o kształcie jajka.
- Ja mam Tamagootchi V4. Jest niezłe, ale najnowszy model to V4+. Marzę o takim - zwierza się sześcioletnia Martynka Stachowiak. - Ma lepsze gry, może przeobrażać się w fajniejsze zwierzątka. No i w Tamatown (internetowe miasteczko - przyp.red.) ma więcej możliwości.
Uśmierciłaś Tamagootchi!
Tamagootchi trzeba karmić, przewijać zanim dorosną, bawić, usypiać, asystować przy pierwszych miłościach, pocieszać, gdy dostaną pracę w barze, a nie na uniwersytecie itd. Rodzice i panie przedszkolanki w większości akceptują elektroniczne zwierzątka, wydające rozmaite dźwięki i domagające się uwagi dziecka. Co prawda, można je „uśpić”, ale okresowo. Lepiej nie próbować zabierać elektronicznego stworka siłą. - Kiedyś tak zrobiłam, biorąc „na przechowanie” w nerwach, że dziecko nie je obiadu, tylko karmi wirtualnie tę małą bestię. Niestety, nie zabezpieczyłam stosowną opcją i po trzech godzinach zwierzątko padło. „Uśmierciłaś moje Tamagootchi” - słyszałam szloch przez następne trzy dni - opowiada Monika, matka sześciolatki.
Telefony komórkowe rodzice fundują już „zerówkowiczom”. Po prostu chcą mieć kontakt z malcem. W szkole podstawowej „koma” to już żadna nowinka.
- Chyba każdy ją ma, może tylko nie każdy zabiera na lekcje, bo zdarzają się kradzieże - mówi Jakub Kulicki, 13-letni uczeń SP 24 w Toruniu. - Ja od prawie dwóch lat mam tę samą: Sony Ericson K750I. Oczywiście, z odtwarzaczem MP3 i aparatem fotograficznym. Całkiem niezłym, ma dwa megapiksele. Telefon kupowałem z tatą. Mogłem sobie wybrać model. O zmianie na nowszy model wcale nie marzę, bo ja wolę sport od techniki - zwierza się chłopiec. - Najfajniejszym prezentem na Dzień Dziecka byłaby dla mnie koszulka polskiej reprezentacji na Euro 2008.