Co łączyło zamordowanego Piotra Głowalę i jego wspólników z naszym regionem? Wielkie interesy. Miały je pod lupą prokuratury z całej Polski. Prześwietlały, m.in., toruńską dyskotekę i Bydgoską Fabrykę Urządzeń Chłodniczych „Byfuch”.
<!** Image 2 align=right alt="Image 88879" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">Ta pierwsza, według ustaleń śledczych i Urzędu Kontroli Skarbowej z Olsztyna, miała uczestniczyć w fikcyjnych transakcjach. Chodziło o wyłudzenie zwrotu podatku VAT oraz dotacji z PFRON. W Byfuchu miało dojść do niegospodarności i wyprowadzania pieniędzy. Pięć lat temu akt oskarżenia przeciw byłym członkom zarządu tej spółki trafił do Sądu Rejonowego w Bydgoszczy. Teraz sprawa rozpocznie się od nowa, tym razem w sądzie okręgowym.
O bestialskim zabójstwie Piotra Głowali, inwestora giełdowego, pisaliśmy w ubiegłotygodniowym Magazynie. Rozmawialiśmy, m.in., z jego rodzicami, którzy w bydgoskim sądzie przegrali batalię o wnuki. Ukarano ich grzywną za złośliwe niepokojenie synowej i jej konkubenta. Głowalowie partnera synowej nie lubią. Pamiętają, że łączyły go z ich synem interesy.
- Sprowadził go z bydgoskiego Byfuchu do Zabrzańskich Zakładów Mechanicznych, potem zrobił prezesem wadowickiego Ponaru - podają fakty, o których na naszych łamach już pisaliśmy. Po raz pierwszy w 2000 roku. Właśnie wtedy zaczął się pośpieszny...
drenaż bydgoskich „Lodówek”
NFI wprowadził do zarządu Byfuchu swoich ludzi: trzydziestolatków z gdańskim rodowodem: Marka G. i Macieja M. Ci w zawrotnym tempie wyprowadzali z zakładowej kasy pieniądze do zaprzyjaźnionych firm. Dwieście tysięcy złotych wypłynęło na akcje do świeżo założonej przez kolegę prezesa Marka G. spółki Net-Media w Sopocie, 134 tysiące do firmy KMK Arkadiusza M. za tablice reklamowe, których ten nigdy nie wykonał. W ciągu paru miesięcy ich rządów wyciekły z bydgoskiej spółki setki tysięcy złotych na szkolenia, audyty, leasingi i consultingi. Prokuratura oceni te nadużycia na 4,5 mln złotych.
Po proteście załogi i naszych publikacjach szef RN Jerzy Majewski z NFI odwołuje Marka G. i Macieja M. z zarządu. Do firmy wchodzą policyjni spece od przestępstw gospodarczych, a zwolnieni panowie jadą spokojnie na Ślask. Ściąga ich tam Piotr Głowala. Marka G. czyni prezesem, Maciej M. dostaje funkcję wiceprezesa Zabrzańskich Zakładów Mechanicznych.
Już po trzech miesiącach ich rządów bydgoskim desantem interesuje się gliwicka prokuratura. Śledztwo kończy się postawieniem obu panom zarzutów działania na szkodę spółki. Piotra G. oskarżono o nakłanianie ich do przestępstwa. Prokuratura ustaliła, że Marek G. i Maciej M. przelali z kasy zabrzańskich zakładów 6 mln zł na konto Ministerstwa Skarbu Państwa, jako „należność za akcje przyobiecane umową osobie fizycznej”. Konkretnie - Piotrowi Głowali. Ów przekręt wytropili związkowcy.
Wkurzyli się widząc pierwszy zakup: BMW za 180 tys. zł dla prezesa i mercedesa za 360 tys. dla Piotra Głowali. I kolejny wydatek: przekazanie ćwierć miliona złotych pewnej warszawskiej kancelarii prawnej.
Spaleni w Zabrzu panowie G. i M. dostają kolejną misję. Tym razem w wadowickim Ponarze, gdzie Głowala był akcjonariuszem, a w radzie nadzorczej zasiadały jego teściowa i żona. To one głosowały za powołaniem Macieja M. na prezesa tej spółki. Przeciw tej nominacji zbuntowała się załoga. Trzy związkowe organizacje zablokowały nowemu prezesowi wejście do zakładu. Ich szefowie mieli już od kolegów z Zabrza i Bydgoszczy informacje o tym, że Maciejem M. interesują się prokuratury.
<!** reklama>Wcześniejszy zarząd Ponaru siedział już wtedy w areszcie. Dariusz Z. i Artur K. przelali z firmowej kasy na prywatny rachunek 700 tys. zł. Udzielili też gwarancji kredytowych żonie Piotra Głowali na zaciągnięty przez nią w lipcu 2002 roku trzymilionowy kredyt. Pojawiły się sugestie, że posłużył on rodzinie Piotra Glowali do wykupu akcji. Na zakładowe konto wszedł komornik. Majątku Głowali zająć nie mógł, bo, jak twierdzą rodzice zamordowanego, został on misternie ukryty.
- Ale majątek jest - twierdzą i piszą o tym do CBA i UKS wskazując tropy. Jolanta i Tadeusz Głowalowie uważają, że ich syn popadł w tarapaty, gdy wspólnik w interesach, niejaki Wiesław M., go oszukał. - Sfałszował umowę pożyczki. Wykorzystał do tego pustą kartkę z podpisem syna. Miał takie z czasów, gdy obaj zasiadali w RN Zakładów Mięsnych w Sokołowie. Pokazał w sądzie ksero sfałszowanej umowy i uzyskał...
nakaz zapłaty 8 mln zł
Głowalowie twierdzą, że Wiesław M. wystąpił o ów nakaz w toruńskim sądzie. W tym mieście obaj panowie też prowadzili wspólne interesy. Przynajmniej do 1 marca 2000 roku, gdy Wiesław M. został aresztowany. Zajęli się nim spece od przestępczości zorganizowanej. Wiesław M., z zawodu technik energetyk, znalazł się na 29. miejscu na liście najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost” w 1998 roku. Był wtedy prezesem spółki akcyjnej Ocean Company, o przychodach rzędu 200 mln zł. Miał ponad 64 proc. akcji tej spółki. Piotr Głowala był tam mniejszościowym akcjonariuszem.
Według ustaleń olsztyńskiej prokuratury, która zdecydowała o zatrzymaniu Wiesława M., miał on być mózgiem przestępczej grupy, wyłudzającej zwrot podatku VAT oraz dotacje z PFRON. W latach 1998-99 miał zorganizować łańcuch 19 firm, uczestniczących w fikcyjnych transakcjach. Na początku i na końcu łańcucha stała firma niezatrudniająca inwalidów, z filią np. na Tajlandii. Zajmowała się ona przesyłaniem faktur za fikcyjny towar.
Ten nieistniejący towar kupowały i sprzedawały między sobą pozostałe spółki przestępczego łańcucha. Miały one status zakładów pracy chronionej. Nie odprowadzały podatku VAT, ale jego równowartość przekazywały PFRON. Biznes tkwił w tym, że do połowy 1999 roku PFRON zwracał takim zakładom 75 proc. podatku w postaci subwencji. Im wyższe wykazywały obroty, tym więcej pieniędzy dostawały. Uczestnicy łańcucha wielokrotnie obracali między sobą nieruchomościami. Jednego dnia ten sam towar kupowały, magazynowały i sprzedawały trzy firmy w różnych częściach Polski. Gdy subwencje zlikwidowano, ich beneficjenci znaleźli nowy...
patent na fikcję
Właściciele zakładów pracy chronionej mogli sobie od połowy 1999 roku odliczać z podatku odprowadzanego do PFRON 1950 zł na jednego zatrudnionego. Im więcej inwalidów zatrudnili, tym więcej pieniędzy mogli zatrzymać. Kontrolerzy UKS z Olsztyna ustalili, że dwie spółki z łańcucha stworzonego przez Wiesława M. zatrudniły jesienią 1999 roku aż 6700 inwalidów. Byli to chałupnicy, przygotowujący reklamowe torby i czapki. Dostawali za to 650 zł miesięcznie brutto. Za to PFRON przekazywał spółkom na każdego z nich trzy razy więcej. Tak zarabiało się miliony.
- Jeżeli są klienci i faktury, wszystko jest OK - bronił się przed zarzutami Wiesław M.
Olsztyńscy śledczy ustalili, że w łańcuchu 19 spółek były także firmy z naszego regionu. Między innymi największa toruńska dyskoteka - też zakład pracy chronionej. Wiesław M. miał znakomitych obrońców. Wyszedł z aresztu, a spółka Ocean ogłosiła upadłość.
To właśnie jesienią 1999 roku Wiesław M. miał udzielić Piotrowi Głowali wielomilionowej pożyczki.
- Syn nie musiał wtedy nic pożyczać - twierdzą jego rodzice i tak to motywują: - Zarobił na akcjach ZM Sokołów 7 mln zł. Kupił posiadłość na Majorce, działkę budowlaną w Komorowie. Piotr nam mówił, że ten M. chce przejąć jego majątek. Zabrać mu spółkę Fargoll.
To Piotr Głowala ją założył. Jej prezesem zrobił Zbigniewa F., prezesa Stowarzyszenia Właścicieli Kantorów i Lombardów. - To przez to skupowanie świadectw udziałowych syn nie skończył studiów - twierdzą Głowalowie. - Zatrudnił się w Raiffeisen Bank i...
zaczął grać na giełdzie
Tak się podobno w tych giełdowych spekulacjach zapętlił, że nawet od nich pożyczał pieniądze. Kupował akcje, sprzedawał je z zyskiem. Gdy został zamordowany spekulowano, że prał pieniądze mafii. - To Lazarowicz wynajął firmę PR, żeby zrobiła Piotrowi negatywny wizerunek - bronią syna Głowalowie.
Prokuratura Krajowa wystąpiła o ekstradycję Janusza Lazarowicza. Podejrzewa go o zlecenie zabójstwa Piotra Głowali. Miał się tym zająć Janusz G., współzałożyciel mafii pruszkowskiej, z którym Lazarowicz , były prezes XIV NFI i zarazem były szef spółki Raiffeisen Investment Polska (w latach 1998 - 2000), robił intratne interesy.
Janusz G. jest też podejrzany o korumpowanie urzędników Ministerstwa Finansów. Mieli mu załatwiać zwolnienia i umorzenia podatkowe.
Tam gdzie przestępcy współpracują z urzędnikami państwowymi, można już mówić o mafii. Proces zabójców Głowali wyjaśni, czy za jego morderstwem też stały mafijne porachunki.
Powszechna prywatyzacja po polsku
- Gdy w 1995 r. ruszał w Polsce Program Powszechnej Prywatyzacji, mówiono o uwłaszczeniu milionów obywateli. Tzw. świadectwo udziałowe każdy pełnoletni Polak mógł kupić za 20 zł. Miał je potem wymienić na pakiet akcji 512 najlepszych zakładów, przekazanych do 15 Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. Taka była idea. W praktyce było tak: szedł Polak do banku lub do kantoru i świadectwo udziałowe sprzedawał. Zarabiał na tym 100-140 zł.
- Świadectwa skupowali ci, którzy mieli wizję. Jedni w zakupie akcji widzieli dobrą inwestycję, inni - szansę wyprania brudnych pieniędzy i przemiany z gangstera w biznesmena. Nad przejętymi przez NFI zakładami, skarb państwa kiepsko czuwał. Miał w nich zaledwie 25 proc. akcji i niewiele do powiedzenia. Ogromne pieniądze szły do firm zarządzających funduszami. Z zakładów wyprowadzono pieniądze do prywatnych spółek. Wyceniany na 6 mld zł narodowy majątek przypisanych do NFI przedsiębiorstw po kilku latach skurczył się o połowę.
