Cóż, drodzy rodacy, nasze życie ta wielka zmiana dotknęła nagle i mocarnie. Zmieniła się nasza praca, nasz czas wolny, a relacje z bliźnimi to już nie real, a czysty wirtual. I zmienimy się jeszcze bardziej i na zawsze, kiedy do strachu o zdrowie dokleją się ekonomiczne horrory, przed którymi nie uchroni nas żadna tarcza z tektury.
Nie zmieniły nam się na razie charaktery, bo na to za szybko. Czasami nie zmieniły się niestety, ale czasami na szczęście. Bo w tej bryndzy ponuractwa, zarazy i politycznych graczyków, próbujących coś na niej ugrać, mamy reakcje takie, że serducho ściska. I naprawdę nie chodzi mi tu o celebrytów czy sportsmenów, co to zrezygnowali z kawałka gaży. Ale takich normalsów jak my, których gesty znaczą o wiele więcej.
Ot, moja znajoma pracuje w firmie zarządzającej apartamentami na wynajem. Na śmieciówce, z kasą za konkretne zlecenia, więc teraz była prosta piłka – nie ma roboty, nie ma pieniędzy. I właśnie dostała SMS-a od właścicielki firmy, że ta postanowiła zapłacić wszystkim tak, jakby pracowali, bo przecież nie może zostawić swoich ludzi na lodzie. I zapłaciła.
Ot, znajoma pani lekarka, która prosto z dyżuru trafiła do miejsca odosobnienia, a stamtąd zaraz na kolejny dyżur, bo w szpitalu nie miał kto leczyć. I na pytanie,
czy nie powinna trochę zwolnić i odsapnąć na lekarskim zwolnieniu, popukała się tylko w czoło. Bo nie czarujmy się, tylko ludzie z wewnątrz służby zdrowia wiedzą zarówno o tym, jak naprawdę źle jest w szpitalach i przychodniach, jak i o tym, że nie wszyscy z nich to same anioły...
A, i jeszcze jeden przykład - ci właściciele pensjonaciku pięknego, którzy oddali go ze wszystkim pielęgniarkom i lekarzom, choć wiedzą, że ich branżę czeka trzęsienie ziemi.
I pewnie każdy z nas takich historii mało ważnych Polaków-szaraków - nad którymi nie będą się rozczulały histerycznie plotkarskie portale - przynajmniej kilka zna. I mam tylko nadzieję, że w tej wielkiej zmianie, która wciąż przed nami, tacy ludzie się nie zmienią.
