Na wodociągowców czekali gazownicy, na gazowników czekają wykonawcy głównych prac, które mają zmienić budowlany krajobraz po bitwie w rajski ogród z wizualizacji. Kolejka nerwowo przytupuje, bo guzdrały z jej czoła na wiele miesięcy uziemiły tych, którzy tkwią w środku i na końcu.
Oprócz opóźnienia pewne jest też to, że plac Wolności zostanie zwrócony bydgoszczanom w wersji niepełnej. Przez ostatnie kilka lat nikt w ratuszu nie miał bowiem czasu czy ochoty poważnie zastanowić się w szerszym gronie, czyj i jaki pomnik zastąpi pomnik Wolności, tymczasowo po 1989 roku przemianowany tak zamiast pomnika Wdzięczności Żołnierzom Armii Czerwonej. Pomnik Wolności nadal więc będzie pełnił swoją tymczasową misję, dając kolejne lata (oby nie znów ponad trzydzieści) na dogadanie się elit znad Brdy, kogo wypromować na kamiennym cokole.
Będzie to niełatwe zadanie. Elity bowiem zgadzają się na razie tylko w tym zakresie, że pomnik Wolności powinien z reprezentacyjnego placu zniknąć. Nie tylko z powodu wstydliwego pochodzenia. Także forma obelisku nie pasuje do miejsca, w którym kiedyś na brombergerów spoglądali nie tylko Laokoon i jego dzieci, topieni w fontannie Potop, ale i mało życzliwy Polakom Wilhelm I Hohenzollern – pierwszy cesarz zjednoczonych Niemiec, posadzony na spiżowym koniu w miejscu późniejszego pomnika Wolności.
Pomysł, by kajzer Wiluś wrócił wraz ze swoją chabetą na stare miejsce, został nawet niedawno rzucony w przestrzeń publiczna przez jednego z bydgoskich dziennikarzy. Prawdopodobieństwo realizacji tego pomysłu jest jednak równie duże, co postawienia na Kremlu pomnika hetmana Żółkiewskiego. A czyja kandydatura ma szansę doprowadzić do zgody elit?
30 października, na ostatniej sesji Rady Miasta Bydgoszczy, odbyła się pierwsza licytacja pomysłów na pomnik. Ktoś zaproponował pianistę i polityka Ignacego Jana Paderewskiego. Trudno jednak sobie wyobrazić tę postać pokazaną na koniu, a taka forma pomnika byłaby najmilej widziana przez ortodoksów, pragnących odrestaurować plac Wolności z jak największym nawiązaniem do czasów, w których powstawał.
Nie jest to zresztą jedyna wątpliwość, jaką może wywoływać maestro Paderewski. Na jego kandydaturę już na sesji odparowała pewna radna, niezadowolona z tego, że rozpatruje się na to miejsce kandydaturę mężczyzny. Inny radny z kolei przebił przedmówcę liczbą postaci, które chciałby zobaczyć na cokole. Zawnioskował otóż nie o jednego ojca niepodległości Polski, lecz o całą szóstkę. Niestety i w tym wypadku bez parytetu płci – sami ojcowie przyszli mu do głowy, ani jedna matka...
Nierozstrzygnięty pozostaje też dylemat, jak sześciu ojców przedstawić w towarzystwie konia. Sześciu siedzących na jednym koniu? Bez wątpienia wywołałoby to protesty Animalsów. Sześciu siedzących każdy na swoim koniu? To z kolei wyglądałoby na upamiętnienie kolonizacji Dzikiego Zachodu. No i co z amazonką dla zaspokojenia oczekiwań feministek? Jeśli już, to optowałbym za postacią w stylistyce „Szału uniesień” Władysława Podkowińskiego. Niestety jest to chyba jeszcze mniej realne niż powrót na plac kajzera Wilusia.
I ostatnie pytanie: co z lokalnymi zasłużonymi? Nadają się co najwyżej na patronów tramwajów?
