[break]
Jest Pan ambasadorem muzyki polskiej w Stanach Zjednoczonych i amerykańskiej w Polsce?
To bardzo miły komplement. Ale rzeczywiście, duża część mojej działalności się na tym opiera. Muzykę polską poznałem od swoich pierwszych chwil, kiedy zacząłem się uczyć gry na skrzypcach, a potem na fortepianie, a z drugiej strony - mieszkam już od blisko 30 lat w Stanach Zjednoczonych. Znam dość nieźle amerykańską współczesną scenę muzyczną, a także symfoniczną i jazzową oraz lekką muzykę symfoniczną. Nazywam ją „American Pops”. Tak więc, jestem dwiema nogami po dwóch stronach Atlantyku.
Wybór Stanów Zjednoczonych był bardzo świadomy, czy to przypadek?
Trochę przypadek. W czasie studiów założyliśmy z kolegami kwartet smyczkowy, udało nam się wygrać parę konkursów. Koncertowaliśmy sporo jak na studencki zespół, w kraju i za granicą. Po wygraniu dużego międzynarodowego konkursu, w którego jury zasiadał Krzysztof Penderecki, otrzymaliśmy pozwolenie, aby używać nazwiska naszego znakomitego kompozytora jako nazwy kwartetu. Już jako Kwartet Penderecki wyjechaliśmy w latach 80. ubiegłego wieku na stypendium do Stanów. Tam byliśmy kwartetem w rezydencji - uczyliśmy młodych studentów i sami też się uczyliśmy od wielkich mistrzów. Wydawało się, że nasz zespół ma racjonalne szanse powodzenia, dobrze zarabialiśmy - mieliśmy sporo koncertów. Wtedy warunki pracy w Polsce były trudne - my zawodowo pracowaliśmy w Wielkiej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia. Widzieliśmy, dokąd ta rzeczywistość polska może nas zaprowadzić i wszyscy podjęliśmy decyzję, że pozostajemy w USA. Kwartet dalej istnieje, w innym składzie, w Kanadzie. Odszedłem pierwszy, chciałem zostać dyrygentem i pojawiła się okazja, żeby ten pomysł zrealizować. Skończyłem dobre studia w tym kierunku i od tego czasu pracuję jako dyrygent. Pewnie gdybym nie wyjechał, też bym podjął studia dyrygenta, ale w Polsce.
Jest Pan Ślązakiem - ludzie stamtąd znani są wielkiego etosu pracy.
Jestem bardzo dumny, że jestem Ślązakiem. Mamy swoje radio, telewizję, gwarę …
Kto wymyślił muzykę w Pana życiu? Pan pochodzi z rodziny muzycznej?
To jest śmieszna historia. Kiedy byłem w przedszkolu, oboje rodzice długo pracowali, a potem - popołudniami - jeszcze się dokształcali. Moja mama znalazła miejsce opieki, dosłownie za rogiem, w którym zajmowano się dziećmi w godzinach popołudniowych. Mama nawet nie zastanawiała się, co to jest. Po dwóch tygodniach zauważyła, że jak wracam to śpiewam, tańczę - bo to było przedszkole muzyczne, przygotowujące dzieci do nauki w szkole muzycznej. Wszyscy moi koledzy zostali zapisani do szkoły muzycznej, więc mama też mnie tam zapisała. Miała wielką słabość do akordeonu, ale tata chciał, bym grał na skrzypcach. I tylko dlatego, że w dniu kiedy były zapisy, moja mama pracowała i do szkoły poszedł ze mną ojciec, który musiał wypełnić różne formularze, dziś jestem dyplomowanym skrzypkiem, a nie akordeonistą.
Teczka osobowa: Mariusz Smolij
Dyrygent i pedagog, urodzony 1 maja 1962 w Siemianowicach Śląskich.
Studiował grę na skrzypcach w Akademii Muzycznej w Katowicach. W 1986 wyjechał do Stanów Zjednoczonych wraz z założonym przez siebie Kwartetem Smyczkowym im. Krzysztofa Pendereckiego. W Eastman School of Music w Rochester w 1998 otrzymał stopień doktorski. Kierował i dyrygował prestiżowymi orkiestrami amerykańskimi (między innymi New Jersey Symphony Orchestra).
W Polsce sprawował obowiązki dyrektora artystycznego Filharmonii im. Witolda Lutosławskiego we Wrocławiu oraz Międzynarodowego Festiwalu „Wratislavia Cantans”. (Za www.culture.pl)
Warto wiedzieć: Zwierzenia przy muzyce
do wysłuchania w Radiu PiK w środę o godz. 18.10