Od poniedziałku obowiązuje zakaz trzymania drobiu na otwartej przestrzeni i handlu żywym drobiem na targowiskach. - To działania prewencyjne - uspokaja resort rolnictwa.
<!** Image 2 align=right alt="Image 7778" >W Polsce ognisk chorobowych nie wykryto, ale ministerstwo rolnictwa dmucha na zimne.
- Wprowadzone rozporządzenie ma uczulić hodowców drobiu i nakłonić ich do umieszczenia swojego ptactwa w pomieszczeniach - uzasadnia resort.
Jedne skubią, drugie nie
Obowiązujący przepis dotyczy handlu żywym drobiem takim jak: kury, kaczki, gęsi, indyki, przepiórki, perlice, bażanty, strusie, gołębie i kuropatwy. Jak sprawdziliśmy na bydgoskich targowiskach, można kupić jedynie tusze i półtusze.
Właścicielka kilkuset kurcząt i gęsi, która sprzedaje ubite ptaki na jednym z bydgoskich targowisk, z niepokojem patrzy w niebo i w... telewizor.
- Słyszałam o zakazie i zamknęłam moje kurki, ale nie wiem, co dalej. Chyba w telewizji nie powiedzą, że w ogóle nie można sprzedawać tuszek - denerwowała się właścicielka fermy z jednej z podbydgoskich miejscowości.
Pani Wiesława z Osówca, gdzie wczoraj byliśmy, również podporządkowała się przepisowi i zamknęła swoje kury w przydomowej komórce. - Ale chyba dłużej niż tydzień to nie potrwa. Przecież one muszą wyjść i poskubać trawę - przekonywała kobieta.
Bioasekuracja wskazana
W gospodarstwie położonym kilkaset metrów dalej, kury chodziły na ogrodzonym wybiegu. Właścicieli nie zastaliśmy.
- Na wsiach drób jest zdrowy, bo o niego dbamy. To w miastach, przez gołębie, szybciej może się rozprzestrzenić choroba - przekonywała właścicielka innego gospodarstwa. - Moje indyki nie wychodzą z tej komórki. Hoduję je dla własnego użytku i również zależy mi na tym, żeby nie złapały wirusa, dlatego położyliśmy niedawno dach nad ich wybiegiem - mówiła pani Joanna z Bydgoszczy, która za kamienicą na ul. Gdańskiej hoduje dziewięć dorodnych indorów.
Specjalne środki ostrożności wprowadzono w największych fermach w dawnym województwie bydgoskim. Na tym terenie znajdują się 22 tego typu gospodarstwa. W każdym z nich hoduje się od 10 tysięcy do 100 tysięcy sztuk kurcząt i gęsi. Ich właściciele mówią, że na ten zakaz czekali.
- To drobne hodowle mogą stanowić zagrożenie. Nasze kury były i będą w zamknięciu właśnie ze względu na zagrożenie zarażeniem ich jakąkolwiek chorobą. Zaostrzyliśmy zasady bioasekuracji już dawno. Nie wpuszczamy na teren zakładu nikogo z zewnątrz, samochody są dezynfekowane, pracownicy ubierani są w jednorazowe kombinezony, a na twarze zakładają maski - wylicza Joanna Frischke, lekarz weterynarii i osoba, której podlegają fermy należące do jednej z podbydgoskich firm drobiarskich.
<!** Link Internal IdPublication=2&IdLanguage=17&NrIssue=123&NrSection=70&NrArticle=9472>Rozmowa z dr Dorotą Dybowską z Wojewódzkiego Szpitala Obserwacyjno-Zakaźnego w Bydgoszczy<!** EndLink>