Wielotysięczny tłum, kolejka do ucałowania trumny z relikwiami, hierarchowie pięciu wyznań, setki białych gołębi i czerwonych baloników. Tak Mińsk witał prochy Edwarda Woyniłłowicza, które przez 78 lat spoczywały w bydgoskiej ziemi.
<!** Image 2 align=right alt="Image 26972" >Dla białoruskich katolików Woyniłłowicz to jedna z najbardziej świetlanych postaci. Posiadacz ziemski, niestrudzony działacz gospodarczy i społeczny, autorytet moralny, a przede wszystkim fundator „Czerwonego Kościoła” w centrum Mińska.
Zestawienie to dla nas jest paradoksalne. Na głównej ulicy europejskiej stolicy sąsiadują ze sobą pałac prezydencki w stylu socrealizmu, pomnik Lenina i efektowny wizualnie kościół. Mińszczan jednak to nie dziwi. Wciąż poszukują własnej tożsamości. Jest w niej miejsce na koegzystencję wielu elementów, nawet z pozoru zaskakujących.
Edward Woyniłłowicz opuścił te strony 85 lat temu. Pamięć o nim jednak przetrwała, choć temu narodowi usiłowano przez dziesiątki lat w okresie ZSRR pisać historię na nowo. A może to właśnie dzięki temu, na przekór, zachowała się?
Kaseta
O tym, gdzie Woyniłłowicz jest pochowany, przez długie lata mińszczanie nie wiedzieli. Wyjaśniło się to w sposób jakby wyjęty ze scenariusza sensacyjnego filmu. Parę lat temu do „Czerwonego Kościoła” przyszedł nieznany „pan z brodą” i zostawił paczkę. W środku, jak się okazało, była kaseta wideo z filmem nakręconym na cmentarzu Starofarnym w Bydgoszczy, pokazującym nagrobek Woyniłłowicza.
Od tej pory mińscy katolicy z proboszczem parafii św. Szymona i Heleny, ks. Władysławem Zawalniukiem, na czele rozpoczęli starania o sprowadzenie na Białoruś prochów Woyniłłowicza oraz jego beatyfikację.
Ostatnia podróż
Bydgoszcz, czwartek, 8 czerwca 2006, cmentarz Starofarny. Zgodnie z wymogami sanitarnymi ekshumacja rozpoczyna się wczesnym rankiem. Są, m.in., ksiądz Zawalniuk i przedstawiciel konsulatu Białorusi Andriej Frołkow. Na głębokości półtora metra w wykopie pojawiają się pierwsze kawałki drewna, niewątpliwie pochodzące z trumny.
Ksiądz Henryk Kietliński, doświadczony postulator, podchodzi do grobu. Następuje część oficjalna, wymagana w sytuacji możliwego procesu beatyfikacyjnego. Wezwani zostają świadkowie do potwierdzenia tożsamości pochówku. Pierwsza świadczy daleka krewna Woyniłłowiczów - bydgoszczanka Helena Pszczółkowska. Potem zarządca cmentarza zaświadcza, że od kiedy jest tu zatrudniony, grób nigdy nie był rozkopywany. Odczytana też zostaje przez ks. Kietlińskiego nadesłana od Ireny Jędrzejowicz, bliskiej krewnej Woyniłłowicza z Warszawy, zgoda na ekshumację zwłok. Można szukać dalej. Po chwili w stercie piasku wydobywanego z ziemi pojawiają się czarne kawałki odzieży - zapewne garnituru, odłamki kości. Mijają jednak minuty, a nadal brakuje większych szczątków. Dopiero kiedy kopiący zmienia kierunek i „wchodzi” pod sąsiedni nagrobek, trafia na... zelówki butów. Okazuje się za chwilę, że to już wszystko, jeśli nie liczyć paciorków drewnianego różańca. Ekshumację w tej sytuacji trzeba uznać za zakończoną.
Zagadka
Gdzie się podziały szczątki Edwarda Woyniłłowicza? Czy rzeczywiście „zjadła” je bydgoska ziemia?
Jednym z możliwych wyjaśnień może być lokalizacja trumny. Położenie płyty na grobie Woyniłłowicza nie pokrywało się dokładnie z trumną, przesunięcie sięgało może pół metra. Sąsiadujący grób, jak wynika z daty, pochodzi z 1964 roku. Prawdopodobnie wówczas, rozkopując ziemię pod trumnę, mimo woli naruszono resztki pochówku Woyniłłowicza. Zostały one zmieszane z ziemią i rozproszone.
Tymczasem wydobyte skromne resztki skrupulatnie wkładane są do cynowej urny. W cmentarnej kaplicy, po modlitwie, zostaje ona zalutowana i włożona do nieco większej, drewnianej. Pojawia się jednak problem... celny. Zdaniem przedstawiciela tego urzędu, aby urna mogła zostać wywieziona za granicę, powinna być oklejona taśmą z nałożoną pieczęcią. - To niemożliwe, jak to by wyglądało w katedrze podczas mszy? - mówią obecni przy ekshumacji duchowni. Kompromis w końcu okazuje się możliwy.
Dzień później w bydgoskiej katedrze i na Starym Rynku odbyły się uroczystości związane z pożegnaniem prochów Woyniłłowicza. W sobotę rano wyruszyły one w ostatnią chyba już podróż. Do domu.
- To historyczne wydarzenie. To pierwszy w historii Polski i Białorusi taki powrót do domu. Pamięć o Woyniłłowiczu łączy nasze narody - mówi Andriej Frołkow, który spędził dzieciństwo w domu odległym o... kilkaset metrów od „Czerwonego Kościoła”.
W Bydgoszczy na dawnym grobie pozostała tablica, na której ma pojawić się napis o przeniesieniu prochów Woyniłłowicza na Białoruś.
Gołąbki i baloniki
W niedzielny poranek, 11 czerwca, trumienka wystawiona została na widok publiczny na placu opodal „Czerwonego Kościoła”. Nabożeństwo odprawił biskup pomocniczy archidiecezji mińsko-mohylewskiej Antoni Dziemianko. Uczestniczyli w nim mińscy duchowni innych wyznań - prawosławni, unici, rabini i muzułmanie. Uroczystość prowadził proboszcz ks. Władysław Zawalniuk.
Przy dźwiękach muzyki, dziesiątkach wypuszczonych białych gołębi i czerwonych baloników urna z prochami Edwarda Woyniłłowicza została wmurowana w specjalnie przygotowaną kryptę pod figurą Jezusa przy wejściu do kościoła. Miejsce to natychmiast utonęło w kwiatach i wieńcach.
Mińszczanie liczą, że powtórny pogrzeb będzie okazją do rozpoczęcia procesu beatyfikacji Woyniłłowicza. - Dla ponad miliona białoruskich katolików on już jest świętym - deklarował ks. Zawalniuk.
- Przyjęcie prochów przez mińszczan wyglądało niezwykle wzruszająco - mówi Adam Gajewski z „Przewodnika Katolickiego Diecezji Bydgoskiej”. - Zaobserwować można było sceny odbiegające już od obowiązujących u nas wzorców zachowań. Do ucałowania trumienki z relikwiami ustawiała się długa kolejka, powszechny był płacz. Kościół był bajecznie przystrojony, występowały zespoły folklorystyczne, chóry, teatr. Przez cały czas czułem, jakbym obserwował symboliczny powrót z wygnania, jakby dla witających prochy Woyniłłowicza ludzi była to rekompensata za lata cierpienia.
Co się stało z Olimpią?
Jakie były losy żony Edwarda Woyniłłowicza, Olimpii? Dotąd powszechnie sądzono, że zmarła wcześniej, przed Edwardem (ponieważ poważnie chorowała w latach dwudziestych, już w Bydgoszczy) i została pochowana również na cmentarzu Starofarnym. Brak jej grobu uzasadniano tym, że miała miejsce w środku kwatery pomiędzy mężem a szwagierką, a następnie w tym miejscu w 1964 roku pochowano kogoś innego.
<!** reklama left>„Expressowi” udało się jako pierwszemu ustalić niektóre fakty dotyczące Olimpii Woyniłłowicz, o czternaście lat młodszej od Edwarda.
Okazuje się, że przeżyła ona swego męża. Po jego śmierci opuściła przestronne lokum przy ul. Zamojskiego 4 m. 7, które z mężem zajmowała od 16 grudnia 1921 roku, zapewne nie będąc w stanie opłacać czynszu i przeniosła się do skromniejszego mieszkania przy ul. Sienkiewicza 28 m. 3. Tam jednak przebywała tylko przez dziesięć miesięcy, po czym przeniosła się na al. Ossolińskich 21 m. 3. Tu spędziła kolejne pięć lat. Wiosną 1939 roku zamieszkała przy Cieszkowskiego 11 m. 1.
Odpowiedź jest w Klecku
Tuż po wybuchu wojny Olimpia Woyniłłowicz zwróciła się z podaniem do okupacyjnych władz niemieckich o zgodę na wyjazd w rodzinne strony. Co ciekawe, 15 września taką zgodę otrzymała.
22 września 1939 roku, a zatem wówczas, gdy działania wojenne, i to zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie II RP, trwały jeszcze w najlepsze, opuściła Bydgoszcz i udała się - tak przynajmniej deklarowała - do Dunajczyna koło Klecka, wówczas na kresach II RP zajętych już przez Armię Czerwoną, dziś wsi na Białorusi.
Czy tam dotarła, jak i kiedy - odpowiedzi na te pytania szukać trzeba w Klecku.