Skontrolowano kubły stojące na Przyrzeczu. Trzeba było ustalić, czy mieszkańcy wrzucają do nich co popadnie, czy tego nie robią. Nawet gdyby wysoka komisja ustaliła, że w kubłach nie ma tego, co być powinno, to z co konsekwencjami? Jak i komu wymierzyć zasłużoną karę za lenistwo i niesegregowanie odpadów?
PRZECZYTAJ:Segregacja odpadów przerasta możliwości połowy mieszkańców Bydgoszczy
Wielu bydgoszczan, niestety, nadal podrzuca śmieci. Wiem, bo też czasami zauważam, że administratorzy mają z tym problemy. W pojemniku na tzw. odpady zmieszane (stoi tuż przy ulicy i nie jest zabezpieczony) właściciel domu, w którym mieszkają moi znajomi, znajduje naprawdę dziwne rzeczy. Niedawno ktoś podrzucił kawałek samochodowego siedzenia, innym razem starą podartą walizę i wory pełne gruzu. Mało tego, w niektórych mieszkaniach owej kamienicy zwykle przebywa więcej osób niż powinno. Odpadów jest więc sporo, bo „dzicy” też je produkują. Trudno dokładnie wyliczyć, ile należałoby za nich zapłacić; raz są, raz ich nie ma. A, wysokość rachunku liczona jest przecież od osoby.
W celu wyłapania wszystkich kukułek trzeba byłoby powołać kolejne komisje, tym razem do sprawdzania liczby ludzi przebywających w domu. Może więc warto pomyśleć o wprowadzeniu jakiegoś systemu „inwentaryzacji” i (np.) wszczepić bydgoszczanom pod skórę chipy? Wówczas wiadomo będzie gdzie są i gdzie śmiecą. Nie jest to mój pomysł. Niedawno właściciel szwedzkiego koncernu wszczepił sobie oraz niektórym wyższym rangą pracownikom takie urządzenie. Dzięki temu wszyscy są rozpoznawani i mogą wejść do siedziby firmy.
Absurd? Oczywiście. Ale, jak dowodzi kontrola na Przyrzeczu, wszystko jest możliwe. Nawet sprawdzanie zawartości śmietników.