Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dyrektorka na koncercie, w szkole lub za kółkiem. Rzadko za biurkiem!

Katarzyna Bogucka
Ewa Stąporek-Pospiech : Sztuka poza tym, że nie znosi stagnacji, marazmu, potrzebuje wsparcia inteligencji. (...) Artysta ma mądrze kreować rzeczywistość, ma ją zmieniać.
Ewa Stąporek-Pospiech : Sztuka poza tym, że nie znosi stagnacji, marazmu, potrzebuje wsparcia inteligencji. (...) Artysta ma mądrze kreować rzeczywistość, ma ją zmieniać. Fot. Filip Kowalkowski
Samochody - szybkie - kupuje tylko w soboty. I zawsze citroeny. W pracy ceni profesjonalizm i kreatywność. Nie myśli o sukcesie. Myśli o uczniach. I działa. Zdziałała: konkurs pamięci Artura Rubinsteina, patrona bydgoskiej szkoły muzycznej, klasę talentów, spotkania uczeń - mistrz. A sukces ? Sam przyszedł.

Ewa Stąporek-Pospiech. Przed laty solistka flecistka. Dziś dyrektor. Miłośniczka samochodów. Fenomen. Chyba nie ma w kraju, a może i w Europie, dyrektora, który spędziłby w szkole tyle lat. Ile? Od pierwszej klasy podstawówki! Z przerwą na studia i bogate koncertowe życie. - Brzmi jak kazirodztwo, prawda? - żartuje Ewa Stąporek-Pospiech, od ponad 25 lat szefowa Państwowego Zespołu Szkół Muzycznych im. Artura Rubinsteina w Bydgoszczy. Przez swoich współpracowników uznawana jest za wizjonera z patentem na niewiarygodną skuteczność. - Słyszałam też o sobie, że bywam niełatwa we współpracy, co zresztą potwierdzam. Dużo wymagam, czasem może za dużo - komentuje pani dyrektor. Jedni doceniają jej bezpośredniość. - Pewnie potrafiłaby wejść prosto z ulicy do gabinetu ministra kultury, gdyby chodziło o dobro szkoły - mówi jeden z rodziców. Słyszy się też takie opinie: - Zza dyrektorskiego munduru nie za wiele widać, można się pomylić w ocenie. Pod mundurem surowości jest człowiek dobry i życzliwy dla młodych.

Ewa chce... jeździć!

Pochodzi z bardzo muzykalnego domu, wychowała się w sielankowej scenerii bydgoskiej Babiej Wsi. Wybór szkoły muzycznej był naturalny, chociaż mała Ewa przepadała nie tyle za nutami, ile za... samochodami. Ta pasja jest zresztą żywa do dziś. Choć licznik bardzo się uspokoił... W tamtym czasie szkoła muzyczna mieściła się nie na ul. Libelta, a przy Gdańskiej 54, w zwyczajnej kamienicy mieszkalnej. - Lekcje fortepianu miałam w pokoju ze zlewozmywakiem, a kształcenie słuchu w wąskiej kiszce z kiepską akustyką - wspomina siermiężne warunki pani dyrektor. Anegdot z tamtego okresu może przywoływać setki, choćby tę o egzaminie wstępnym. - To były czasy głębokiej komuny, trudne. „Zaśpiewaj nam coś dziecko” - słyszę od nobliwej komisji, na czele której stała charyzmatyczna dyrektor Helena Sempołowicz (szefowała „muzykowi” w latach 1951-1972). Zaśpiewałam maryjną pieśń: „Po górach dolinach rozlega się dzwon”. Komisja po jednej zwrotce zamarła. „No już cicho, cicho. Już dziękujemy”.
To zawiązanie akcji. Rozwinięcie powinno być obszerne, a zamkniemy je w kilku zdaniach. To kariera flecistki, zagraniczne tournée z Capellą Bydgostiensis (współpraca trwała 23 lata), która w czasie, gdy Ewa Stąporek-Pospiech zaczynała solistyczną karierę, przeżywała swój najlepszy okres. - Grać, grać, grać. Tylko to się dla mnie liczyło - wspomina tamten okres dyrektorka. Jednak nie tylko wówczas koncertowała. W jej biogramie znalazło się pięć lat pracy w Akademii Muzycznej w Gdańsku, w klasie muzyki dawnej. Później Filharmonia Pomorska, lata pracy z uczniami bydgoskiej szkoły muzycznej. I jeden szczególny dzień. - Wezwał mnie szef, dyrektor, Wacław Kłaput: „Będziesz dyrektorem naszej szkoły?” - zapytał. Zdębiałam: „Jak to, ja dyrektorem?”. Szok. Na mojej decyzji zaważyła opinia dyrektor Sempołowicz, która, jak wspomniałam, przyjmowała mnie w dzieciństwie do szkoły: „Nareszcie właściwy człowiek na właściwym miejscu” - westchnęła. „Ale pani dyrektor, ja nie…”. „Ty nie wiesz, co mówisz, kobieto. Ty teraz pokażesz swoją drugą naturę”. Tylko że ja nigdy w życiu nie zarządzałam ludźmi! - przywołuje emocje z początku lat 90. Ewa Stąporek-Pospiech. - Owszem, przez lata byłam pierwszym głosem w muzycznym kwartecie, ale to jednak zupełnie co innego. No, może mężem czasem zarządzam (prof. Wojciech Pospiech, kierownik Katedry i Zakładu Muzykoterapii Collegium Medicum UMK i Wydziału Wokalno-Aktorskiego PZSM Bydgoszcz - przy. red.). Jeśli oczywiście się da - uśmiecha się pani dyrektor.

Szkoła przetrwania

A z mężem było tak. - Spotkaliśmy się na estradzie. Ja grałam na flecie, mąż śpiewał wtedy motet Jana Sebastiana Bacha, pt. „Śpiewam Panu nową pieśń”. Piękny początek. Jak się żyje w domu muzyków? Bywało niełatwo, ale jesteśmy ze sobą 37 lat, więc wychodzi na to, że jednak można. Potrzeba dużo kompromisu, wsparcia, a my się bardzo wspieramy. I dużo miłości. Bez niej zupełnie nic by nie przetrwało.

Przetrwać trzeba było wiele, choćby trudne przenikanie się światów: sztuki, kultury wysokiej, z prasowaniem koszul, z rachunkami, z zakupami, z planowaniem świąt u rodziny - „Tylko u kogo w tym roku?”. Coż, proza to też życie...

Życie to dziś przede wszystkim szkoła. Prawie 700 osób: 150 świetnych pedagogów (spora ich część to absolwenci szkoły), administracja, obsługa i najważniejsi: uczniowie, ponad 500. Nieustanny ruch. Burza mózgów. Pomysły, np. wizyty uczniów w UKW, na wykładach z filozofii (Instytut Filozofii ), a wkrótce także z języka w Katedrze Gramatyki i Semantyki UKW.

- Sztuka poza tym, że nie znosi stagnacji, marazmu, potrzebuje wsparcia inteligencji. Stąd nasz nacisk chociażby na pielęgnację języka, mowy - mówi pani dyrektor. - Artysta ma mądrze kreować rzeczywistość, ma ją zmieniać. Lubię ten ruch. Ja w ogóle lubię ruch, pewnie stąd też to moje zamiłowanie do szybkich samochodów. Na ławce mnie nie spotkacie!

Dyrektorka nie umie siedzieć i patrzeć. Chyba, że wypatruje nowinek w technice (tablice mutimedialne dla szkoły) albo w psychologii. Tuż po swojej nominacji zainteresowała się psychologią muzyki. Trafiła do pionierki tej dyscypliny, znakomitej profesor Manturzewskiej: - Wiedziałam, że muzyczna młodzież potrzebuje kontaktu z mistrzem. Chciałam dać im to, co sama miałam, czyli drzwi szeroko otwarte na świat. Koncerty, koncerty, koncerty!
Pani dyrektor do dziś pamięta licealny występ ze swoim profesorem. - Miały zaczynać właśnie flety. Mnie drżą kolana, ręce, wszystko. Profesor szepce: „Spokojnie. Gramy. Będzie dobrze”. To było przeżycie! Dyrygował sam Kazimierz Wiłkomirski. Nasi uczniowie także występują z pedagogami, z mistrzami. I będą występować jeszcze częściej. W listopadzie, pod wpływem niezwykle owocnej współpracy szkoły z prof. Jerzym Marchwińskim, doskonałym pianistą, mężem śpiewaczki Ewy Podleś, powołaliśmy Centrum Kształcenia i Promocji Partnerstwo w muzyce.

Inicjatywą zainteresowało się wielu artystów z całej Europy.

To otwieranie szkoły na świat i stawianie uczniów na zawodową wyższą półkę zaczęło się jednak dużo wcześniej, na początku, od wyboru na patrona szkoły...

- Artura Rubinsteina. W liceum słuchałam go na żywo w Filharmonii Pomorskiej. Boże, co to było za przeżycie! Ekstremalne! Nie mieliśmy biletów, do filharmonii wdarliśmy się przez okno w toalecie!

Już jako dyrektor Ewa Stąporek-Pospiech cudem zdobyła numer do żony mistrza, Anieli Rubinstein, i zadzwoniła do Paryża. Zdobyła też toyotę (tę markę pani Nelly lubiła), żeby w 1991 r. przywieźć gości z Warszawy do Bydgoszczy na nadanie szkole imienia. Machina ruszyła. Dwa lata później narodził się konkurs młodych pianistów „Artur Rubinstein in memoriam”, trampolina do sukcesu Rafała Blechacza, Valentiny Igoshiny, Szymona Nehringa, Piotra Nowaka, Krzysztofa Książka i innych. Powstała słynna klasa talentów. W jej ławach zasiadali m.in.: Rafał Blechacz, Michał Dworzyński, Krzysztof Herdzin, Kacper Kuszewski...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!