W skali obiecanek pobiliśmy zresztą rekord nad rekordy, pani Mazurek stwierdziła nawet z cudną dumą, że nie ma możliwości, żeby opozycja władzę przeskoczyła. I ma rację. Żeby przeskoczyć, musieliby dawać 500+ na dzieci dopiero planowane. Szczerze mówiąc w tym pójściu przez władzę na maksa przebija mi jednak taki lekki straszek przed opozycją, bo inaczej aż tak na maksa by raczej nie było… No a czemu ja znowu nic nie dostałem? Bo słabą grupą docelową jestem. No bo dlaczego znowu nic dla frankowiczów na przykład? Bo ci, co dekadę temu brali te kredyty, to dziś w większości mająca inne preferencje klasa średnia - jasne, z przyciętymi skrzydełkami, bo zamiast się rozwijać pracuje na haracz dla banku, ale jednak. Dla obozu władzy to inwestycja bez gwarancji zwrotnej.
W tym festiwalu urabiania ludu jedno zaniepokoiło mnie jednak wyjątkowo. Pomysły zrezygnowania z obowiązkowej matury z matematyki. Bo też mi to trąci walką o dusze Polaków-szaraków. Nie czarujmy się, jak ostatnio przeanalizował to pewien mądry pan, takie pomysły pojawiają się zawsze przed wyborami. Władza wie bowiem dobrze, że matematykę lud kocha słabo, bo trudna jest i uczyć się jej trzeba, a to w czasach bezstresowych popularne nie jest. Swoją drogą kiepskość z matematyki nie jest u nas od dawna niczym wstydliwym, co zawsze budziło moje przerażenie. Pewnie każdy zetknął się z ludźmi, którzy z niejaką dumą oświadczają, że „ja to humanista jestem, matematyki ani w ząb”... A ja w tym momencie słyszę gościa, który mówi mi prosto w oczy: nie umiem logicznie myśleć, analizować, wyciągać wniosków, generalnie nic nie umiem, ale za to ładnie piszę”. I pewnie dlatego jest, jak jest.
Ale wracając do obiecanek… Tą najsensowniejszą wydaje mi się obietnica wysłania niektórych misiów do Brukseli. I nieważne, że w ramach tłustej nagrody. Bo już sobie wyobrażam panią minister Zalewską, jak z tym swoim szczerym, szerokim uśmiechem zasiada w pierwszej ławie parlamentu. Europa wreszcie nas zrozumie.