Zobacz wideo: Nowa siedziba IPN w Bydgoszczy
Opłata przede wszystkim wymierzona jest we właścicieli budynków o dużych dachach, jak sklepy i magazyny, czy rozległych, wyasfaltowanych lub wybrukowanych parkingów. Owszem, opłata przynosi dochody, lecz przede wszystkim wymyślono ją po to, by skłonić Polaków do oszczędzania wody. I nikt rozsądnie myślący nie powie chyba, że to błahy cel, a danina jest jedynie formą dręczenia ludzi.
Inna sprawa to wysokość tej opłaty. Nie sposób do jej wyliczenia zastosować w pełni obiektywnych kryteriów. Żadnej gminy nie stać na to, by licznik spływającej wody zamontować na każdym dużym dachu czy utwardzonym placu. W Bydgoszczy, podobnie jak w innych miastach, przyjęto więc do obliczenia opłaty za odprowadzenie deszczówki algorytm, którego podstawową zmienną, oprócz wskaźnika inflacji, jest podawana przez meteorologów suma opadów w roku poprzednim w stosunku do tego, w którym obliczana jest opłata. Po roku suchym zatem przez kolejny rok za odbiór deszczówki będziemy płacić mniej, choćby w tym właśnie roku lało jak z cebra, a po roku mokrym zapłacimy więcej, nawet gdy w kolejnym roku zapanowała susza.
Algorytm nie uwzględnia też tego, w jakiej dzielnicy miasta mieszka płatnik daniny za deszczówkę. Płacimy równo, mimo że na przykład wiadomo, iż w dzielnicach w pobliżu Wisły (jak Fordon) deszcze padają częściej niż po przeciwnej stronie miasta.
Tak samo nie da się precyzyjnie obliczyć, jaka część deszczówki, która spada na dachy i parkingi, rzeczywiście spływa do kanalizacji, a jaka wyparowuje. Na pewno jednak wielkość parowania też można oszacować. A obniżkę stawki z powodu parowania wody z dachów i parkingów można byłoby uzgodnić w porozumieniu z tymi klientami wodociągów, których opłaty za deszczówkę dotyczą. Tego m.in., idąc za przykładem spółdzielców w Poznaniu, domagają się prezesi siedmiu zbuntowanych spółdzielni mieszkaniowych w Bydgoszczy, którzy zaskarżyli do sądu uchwałę rady miasta. Nic o nas bez nas - mówią. I tu, moim zdaniem, mają rację.
