Trudno jest być prezydentem wszystkich Polaków, ale aby po kilku policzkach ze strony ministra Macierewicza i kilkunastu odcinkach „Ucha prezesa”, zacząć w to wątpić, to - jak mówi mój dobry znajomy, od lat walczący z nadwagą - gruba przesada.
Teoretycznie pierwsza osoba wciąż szuka swojego miejsca na politycznej scenie, a na niej główne miejsca są już pozajmowane do tego stopnia, iż nawet o rolę halabardnika trudno jak cholera.
Razem z czytelnikami ratuszem i strażą miejską znowu sprzątaliśmy Bydgoszcz
Nie dziwi mnie więc, że Andrzej Duda coraz częściej i przy każdej nadarzającej się okazji mówi podniesionym głosem lub krzyczy, gestykulując przy tym jakby właśnie skończył czytać poradnik dla przedstawicieli handlowych firmy pożyczkowej „Skok w bok”, zatytułowany „Gest jest fest”.
Trudno ustalić, czy dramatyczne w przekazie, nacechowane emocjami prezydenckie monodramy na temat konstytucji czy potomków politycznych kłamców są wołaniem o pomoc, lepszą niż dotąd polityczną rolę, choćby taką na miarę posła Brudzińskiego z jego słynnym jak „być albo nie być” okrzykiem „komuniści i złodzieje”.
Jeśli tak, to czas już najwyższy, panie prezesie, pozwolić wreszcie Andrzejowi (jak by nie było otrzymał ok. 8 mln głosów) pobawić się z Macierewiczem w wojnę, pomajstrować przy konstytucji lub choćby zawetować jakąś, nawet mało istotną, ustawę. Dlaczego nie dać mu choćby szansy?
Nie mogę inaczej traktować tej sprawy, jak tylko bardzo poważnie, bowiem zależy mi, aby prezydent uspokoił głos, emocje i dość nieznośną gestykulację, a wówczas i w „Uchu prezesa” Jamroży trafi wreszcie do gabinetu Jarosława i już żadne dziecko z opolskich czworaków nie napisze w szkolnej toalecie Andrzej D….a.