Wystarczy być – jak powiedziałby polakożerczy pisarz Jerzy Kosiński. Pozycję bezdomnych królów życia, tych naszych Janów bez Ziemi, wzmocnił Rzecznik Praw Obywatelskich, który orzekł, że godność osoby ludzkiej (w przeciwieństwie do osób nieludzkich?) narusza zapis warszawskiego Zarządu Transportu Miejskiego, że można wyprosić z pojazdu osoby „zagrażające bezpieczeństwu, porządkowi lub narażające innych pasażerów na dyskomfort z powodu braku zachowania elementarnej higieny”.
Jestem przekonany, że subtelną, iście akademicką dysputę nad prawami człowieka w wersji bezdomnej urzędnicy gotowi są ciągnąć w nieskończoność. Jest to na pewno lepsze niż coś postanowić w tej kwestii, a zwłaszcza postanowienie wyegzekwować. Na zdrowy rozum przecież nie trzeba rozważać, jaki poziom czystości i trzeźwości uprawnia jednostkę ludzką do korzystania z komunikacji publicznej. Jest to bowiem raczej bezsporne, że z komunikacji publicznej korzystać można po skasowaniu biletu lub uiszczeniu opłaty za przejazd w inny sposób. Wyjątek stanowią obywatele specjalnej troski, jak emeryci, renciści czy radni.
Domyślam się, że odsetek bezdomnych wśród radnych jest niewielki. Niewielu z nich pewnie też dożywa emerytury lub jest tak przedsiębiorczych, by wychodzić sobie rentę. Wobec tego zdecydowana większość bezdomnych powinna płacić za przejazd, i to pełną stawkę. Ale wiadomo, że nikt z nich tego nie robi. Niezbyt czystych i mało trzeźwych towarzyszy podróży można by więc pozbyć się w taki sam sposób, w jaki pozbywamy się innych gapowiczów. Kontrola biletów, potem próba wylegitymowania, a przy oporze lub braku dokumentów wysiadka z autobusu czy tramwaju i przekazanie delikwentów… No właśnie – komu? I kto miałby ich wyłapywać i przekazywać?
Teoretycznie powinny zająć się tym tzw. kanary. Tylko że nie mają w tym żadnego interesu. Naszarpią się, ubrudzą, a złamanego grosza z takiego gapowicza nie wycisną. Nie dziwię się więc, że bezdomni są dla kanarów przezroczyści. Inną personą władną usunąć persony non grata z wozu jest kierowca czy motorniczy. Tylko że on też nie ma żadnego interesu, by użerać się z bezdomnymi – może z wyjątkiem sytuacji, gdy smród dociera także do jego fotela. To jednak zdarza się rzadko, jako że bezdomni najczęściej okupują tylne miejsca. Interwencje kierowców nie leżą także w interesie pasażerów. Któż z nich chciałby, by kierowca wracał za kółko rozkojarzony utarczkami z bezdomnymi?
Załóżmy wreszcie, że z Kryptona przybył Superman, by Bydgoszcz uwolnić od kłopotliwych pasażerów. Kogo nimi uszczęśliwi? Policjant nie zabierze pijanego bezdomnego na „dołek”, bo nie dość, że mu zanieczyści celę, to jeszcze może w niej zaliczyć zejście i wtedy dopiero zaczną się korowody. Kurs do szpitala? Kosztowne odbicie piłeczki. Chyba najlepiej, jak już bezdomny będzie sobie cuchnął na tylnym siedzeniu autobusu.
