Otóż miły pan ten, jako niby kandydat na prezydenta jednego z miast, walnął w mediach reklamę z obietnicami: że bezpłatne taksówki dla wszystkich, że 1000 tygodniowo na każde dziecko – również poczęte – że 2700 za „szóstkę” na świadectwie i, oczywiście, że ma być metro w mieście Chełmie. I śmiał się, figlarz, z żarciku, ale do czasu. Bo zasypały pana Gorczycę sygnały wsparcia od suwerena, któremu jego program wydał się piękny, jak dotąd żaden. I smutno się zrobiło. Bo aż się chce zapytać – rodacy, co my mamy w głowach?
Jasne, pewnie dałoby się wymienić masę powodów, dlaczego kampanie wyborcze traktujemy jak miłość prawdziwą: rozczarowanie za rozczarowaniem, a my ciągle naiwnie wierzymy. Ale ciekaw jestem, jaką rolę gra tu ta siedząca w nas roszczeniowość, którą wyhodowaliśmy sobie zaskakująco wielgachną. No ale to w końcu taki miks roszczeniowości kraju coraz bogatszego, z tą starą roszczeniowością PRL, którą wypierać będziemy z dusz naszych jeszcze długo.
Ot, weźmy choćby ten wyborczy chwyt z 300 zł, które lud dostał na wyprawkę od siebie samego, bo to przecież kasa z podatków. Jaka wybucha debata? Najpierw - dlaczego tylko 300? W końcu drogo jest. Potem - dlaczego zerówkowicze nie dostają? W rozporządzeniu jest co prawda wyraźna granica, ale nic to. Aż dziw bierze, że jeszcze nikt nie zaoferował po 500 i to dla pięciolatków...
I drogi suwerenie uważaj bardzo, bo na tej twojej roszczeniowości - tak jak na innych ułomnościach duszy człowieczej - jadą spryciarze różni. I najpierw ci te roszczenia wyhodują i wypielęgnują, a potem przekonają cię, że zaspokoją ci je cudnie. A potem będzie bolało.
A tak na koniec – moje pokolenie zarzuca często roszczeniowość rozbujaną młodziankom, co to teraz startują w życie. Że my nie pytaliśmy o liczbę godzin pracy, a oni chcą robić tylko 8, że my nie zostawialiśmy firmy w potrzebie, a oni chcą mieć wolne weekendy i wszystko jak kodeks pracy przykazał... Ale tu akurat to oni są normalni, a nie my.