[break]
Jak się szybko miałam przekonać, problemy rodem z komedii slapstickowej. Biegałam od bloku do bloku, od fryzjera do kioskarki - nikt nie miał pojęcia, gdzie swą siedzibę w największej dzielnicy miasta może mieć dostawca korespondencji... Jak się okazało później - w oficynie sklepiku z komórkami, który był akurat remontowany, więc zdjęto z niego i tak małe logo. Jak się okazało jeszcze później, ten „ważny” list był ofertą reklamową operatora telekomunikacyjnego, co mnie dobiło ostatecznie i pozostawiło trwały ślad w psychice w miejscu przeznaczonym na docenianie wartości wolnego rynku. A przecież, koniec końców, u mnie szło tylko o nieważną informację, do której tylko kazano mi docierać tak karkołomnie.
Ale schody zaczynają się tam, gdzie idzie o sprawy pierwszorzędne - a takimi są z pewnością wszelkie regulujące życie pisma urzędowe, z sądowymi na czele. Gdy doszło do głośnego przetargu, w wyniku którego pozbawiono Pocztę Polską monopolu na dostarczanie tej korespondencji, podstawowym zarzutem przegranych był brak odpowiedniej siatki punktów odbiorczych zwycięzcy postępowania konkursowego. Szybko jednak opanował on patent, który trafić miał potem do anegdot. Pisma z sądu można było odbierać w miejscach zupełnie egzotycznych - na przykład w sklepach właśnie (i nie tylko z komórkami).
PRZECZYTAJ:Od sądu nie do sklepu, ale znowu na pocztę!
PRZECZYTAJ:Po dwóch latach przerwy sądowe przesyłki ponownie pod opieką Poczty Polskiej
Minęło trochę czasu, nowa firma okrzepła, zdobyła sobie sporą przychylność klientów - zwłaszcza serwisów internetowych, dostarczających zamówienia do poręcznych paczkomatów. Ale jednak, kolejny prestiżowy przetarg na dostarczanie pism, i to na usługi długofalowe, „żółta firma” przegrała. Z Pocztą Polską właśnie, oferującą stacjonarne urzędy z profesjonalną załogą (która widzi w tym zwycięstwie zażegnanie widma zwolnień). Przegrany dostrzega tu populistyczną grę polityczną i ustawianie konkursu. Wygrany chwali się gwarancją dostarczania przesyłek tylko osobom uprawnionym i koniec z poniewieraniem korespondencji. Do mnie - po wspomnianych doświadczeniach - to mówi.