Zobacz wideo: Szczepionkę na COVID-19 dostaniemy w pracy? Są nowe informacje!
Dziś nikt z ekspertów nie ma już wątpliwości, że jedynym sposobem wyrwania się z sinusoidy wzrostu i opadania fali zakażeń jest jak najszybsze zaszczepienie większości Polaków. Do tej pory trudno było o tym myśleć, bo brakowało szczepionek. Rząd obiecuje, że już w kwietniu ma to się zmienić. Brakować ma tylko lekarzy.
Czy w związku z tym miałbym opory, by zaszczepił mnie, powiedzmy, aptekarz czy student ostatniego roku medycyny? Nie sądzę. Jestem już po pierwszej dawce szczepionki. Zaaplikowała mi ją pielęgniarka. Wcześniej lekarz zadał mi kilka rutynowych pytań, kilkadziesiąt sekund poświęcił na osłuchanie klatki piersiowej stetoskopem i było po badaniu. A przecież w niektórych chorobach pacjenci sami w domu wstrzykują sobie lekarstwa lub robi to ktoś z rodziny.
Owszem, gdyby po szczepieniu doszło do wstrząsu, wołałbym mieć przy sobie lekarza, nie aptekarza. Bilans ewentualnych zysków i strat przemawia jednak za powszechnymi szczepieniami, także w wykonaniu studentów i farmaceutów. Ba, w Niemczech gotowość do wykonywania tych zabiegów zgłosili także weterynarze. Bałbym się weterynarza ze strzykawką? Może trochę..., ale wolałbym być zaszczepiony.
